Obietnica Donalda Tuska

"Rozliczymy PiS z każdego łajdactwa, ze wszystkich ludzkich krzywd i tragedii, do jakich doprowadzili, sprawując władzę. Przyrzekam" – takiej treści deklarację złożył publicznie Donald Tusk. Zrobił to za pośrednictwem platformy społecznościowej X (za dobrych czasów Twitter) 4 marca 2023 roku o godz. 19.31. Być może minutę po przełączeniu telewizora na "Wiadomości" TVP 1, co wiele by tłumaczyło (ewentualnie asystent od mediów społecznościowych ustawił taki czas na moment ukazania się tweeta, żeby było symbolicznie).

Reklama

W każdym razie obietnica została publicznie złożona. Zresztą przyszły - jak wiele na to wskazuje - premier regularnie podczas kampanii wyborczej obiecywał rozliczanie obecnego obozu władzy. Acz bez wchodzenia w szczegóły techniczne, jak miałoby to w praktyce wyglądać. Jednak kampania wyborcza, a rządzenie krajem to dwa różne byty, w których obowiązują zupełnie inne reguły. Po oddaniu głosu obywatele oczekują nie dalszego ciągu kampanii, lecz tego, by wybrana władza zadbała o ich dobro. Największy problem stanowi, że to czym ono jest, postrzegają bardzo różnie. Natomiast odczuwanie, czy władza o ludzi zadbała już żadnego problemu nie sprawia. Jeśli tego nie zrobiła, to wyborcy z czasem bezbłędnie ów stan rzeczy zauważają i się rewanżują.

Reklama

Dlatego bardzo ciekawe byłoby regularne badanie opinii publicznej, jaki procent zapytanych uważa, że rozliczenie obecnego obozu władzy powinno stanowić główne zajęcie przyszłego rządu oraz jak ta wielkość zmieniałaby się z upływem kolejnych miesięcy.

Reklama

Spora pokusa dla nowego rządu

Sondaż przeprowadzony w tym tygodniu na zlecenie "Dziennika Gazety Prawnej" oraz RMF FM informuje, że ludzie zapytani o priorytety dla nowego rządu najczęściej wskazywali odblokowanie unijnych funduszy z KPO (63 proc. wskazań), uporządkowanie sytuacji w polskim sądownictwie (57 proc.), liberalizację prawa aborcyjnego (32,7 proc.). Zaraz za podium na czwartym miejscu znalazło się podwyższenie kwoty wolnej od podatku z 30 tys. do 60 tys. zł, co wskazało 30,5 proc. osób. Tak przedstawia się jakiś ogólny zarys tego, jak wyborcy w III RP chcieliby, żeby nowa władza o nich zadbała. Rozliczenia pominięto, bo niestety nie zapytano o nie. A szkoda, ponieważ staną się dla nowego rządu sporą pokusą i to nie tylko dlatego, że je obiecano podczas kampanii wyborczej. Powyższy sondaż jest bowiem dobrym przykładem priorytetów, o których realizacji wyborcy jeszcze długo będą mogli sobie jedynie pomarzyć.

W przypadku odblokowania KPO owszem Donald Tusk po wizycie w Brukseli oświadczył publicznie, iż sprawa praktycznie jest załatwiona. Jednak nikt z Komisji Europejskiej jego słów nie potwierdził. Natomiast zachodnie media wyrażają w tej kwestii - delikatnie mówiąc - daleko idący sceptycyzm.

"Komisja znajduje się jednak pod presją Parlamentu Europejskiego, aby trzymała się kamieni milowych i procedur, którymi uzasadniała zamrożenie polskich funduszy, a nie okazywała politycznych preferencji wobec Tuska" – podkreślał "Financial Times" w zeszły piątek. Faktem jest, iż obecnie cała polska klasa polityczna solidarnie trzyma kciuki za odblokowanie KPO. Opozycja dlatego, gdyż to umocni jej wiarygodność w oczach wyborców, zaś Zjednoczona Prawica, bo wówczas zyska niepodważalny dowód, iż spełnienie "kamieni milowych" nie miało znaczenia. Jednak owa mobilizacja może okazać się niewystarczająca. Powodów jest kilka.

Można więc postawić tezę, iż jeśli tworząca się koalicja skupi się na szybkich rozliczeniach i z nimi przesadzi, to za rok o tej porze zaczniemy się z nią żegnać (o ile nie wcześniej). / Bloomberg / Damian Lema?ski

Pieniądze z KPO są już tylko formalnością? Niekoniecznie

Wspólny dług został już zaciągnięty, a największym państwom-płatnikom, zasilającym unijny budżet z własnych środków, nie opłaca się obecnie dalszy transfer funduszy do Polski. Każdy pretekst do jego ograniczenia staje się wart wykorzystania. Podważenie znaczenia "kamieni milowych" osłabia też wiarygodność Komisji Europejskiej w całej UE. I wreszcie - gdy na wokandę wchodzi projekt federalizacji Unii, rzeczą nieroztropną ze strony KE byłoby szybkie wyzbycie się kija i marchewki w jednym. Tym bardziej, gdy teraz KPO zyskuje podwójną siłę rażenia. Odcięcie od niego o wiele słabiej uderzało w rząd Mateusza Morawieckiego i bezpośrednio w Jarosława Kaczyńskiego, niż uderzyłoby niedługo w autorytet i wiarygodność Donalda Tuska. Zatem szybkie wyrzeczenie się przez Brukselę tego wygodnego w obsłudze narzędzia nacisku (a da się go rozłożyć na wiele rat) wydaje się nieco wątpliwe. W polityce nawet serdecznym przyjaciołom z EPL ufa się jedynie do pewnego stopnia.

Jeszcze trudniejszy do szybkiego ogarnięcia jawi się rozpirz panujący w polskim wymiarze sprawiedliwości oraz systemie prawodawstwa w III RP. Od Sądu Najwyższego poczynając po strajkujący już od roku Trybunał Konstytucyjny kończąc. Tym bardziej jeśli nowi rządzący zechcieliby zatroszczyć się o to, czego obecnie zwykli obywatele potrzebują najmocniej - czyli zaoferować im reformę, która przyniesie szybko i sprawnie funkcjonujące sądy, na dokładkę ferujące sprawiedliwe wyroki.

Liberalizacja prawa aborcyjnego. Jest wiele przeszkód

W kwestii postulowanej liberalizacji prawa aborcyjnego wystarczy wyliczyć po kolei przeszkody: prezydent, Trybunał Konstytucyjny, konserwatywne PSL, domagająca się referendum Polska 2050, zapis w Konstytucji gwarantujący człowiekowi prawną ochronę życia. Tyle w temacie. Podobnie można potraktować obietnicę dwukrotnego podniesienia kwoty wolnej od podatku, co wymagałoby obniżenia dochodów budżetu państwa o ok 40 mld złotych rocznie. Zrealizowanie jej, gdy jednocześnie ekonomiści blisko związani z nową władzą, na czele ze Sławomirem Dudkiem i Mateuszem Szczurkiem (typowanym na nowego ministra finansów), biją na alarm, że w tym roku deficyt finansów publicznych sięgnie 6 proc. PKB, a w przyszłym będzie niewiele mniejszy. To oznacza wysokie prawdopodobieństwo, iż wkrótce Komisja Europejska złoży wniosek o nałożenie na Polskę procedury nadmiernego deficytu. Jeśli zostanie on przyjęty przez Radę UE, to nowy rząd zamiast wpisać do budżetu obiecane ulgi podatkowe, będzie musiał ciąć wydatki, jakie już w nim zapisano.

Zatem jedyną pozornie łatwą do zrealizowania obietnicą wyborczą pozostają rozliczenia. Tu należy wprowadzić rozróżnienie między egzekwowaniem prawa a rozliczeniami. To pierwsze jest rzeczą nadzwyczaj prostą, ale w Polsce trudną. Otóż każde demokratyczne państwo, w tym polskie, posiada odpowiednio zaawansowane prawodawstwo, w którym ujęto, co robić, jeśli osoby sprawujące urzędy złamały obowiązujące przepisy i normy lub nadużyły władzy. Trzymanie się prawa oznacza, iż aparat sprawiedliwości, mając ku temu uzasadnione powody, zajmuje się zbieraniem dowodów nadużyć. Po czym niezawisły sąd orzeka o winie. Gdy oskarżonego chroni immunitet, wskazane są prawne drogi do jego uchylenia. Proste.

Postępowanie wedle reguł państwa prawa może nie dawać szybko efektów zadowalających wyborców. Ale gdy mechanizmy egzekwowania sprawiedliwości szwankują, wówczas się je ulepsza, modyfikując prawo (acz modyfikacje nie działają wstecz). Taki model postępowania służy dobru wspólnemu i procentuje w przyszłości, ponieważ udoskonala demokratyczne państwo.

W odróżnieniu od niego rozliczenia wszystko z czasem komplikują, choć są łatwe. Wystarczy bowiem pójść na skróty i znaleźć sposoby na karanie politycznych oponentów, bez dowiedzenia im winy. Zaś w III RP zniszczenie komuś życia wcale nie bywa takie trudne. Wystarczy przypomnieć o tym, że tzw. areszty wydobywcze, jak działały kilkanaście lat temu, tak działają i dziś. Dzięki regularnemu przedłużaniu przez sąd co pół roku aresztu tymczasowego da się człowieka, któremu nie udowodniono żadnej winy, trzymać długie lata za kratkami.

Tak na marginesie, w 2015 roku nowy prezydent Andrzej Duda oraz Zbigniew Ziobro zorganizowali publiczną kampanię na rzecz uwolnienia z "aresztu wydobywczego" kibica Legi Warszawa Macieja Dobrowolskiego (taka tam pamiątka po czasach, gdy nie tylko na stadionie Legii skandowano: "Donald - matole, twój rząd obalą kibole"). Wsparł ich Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar. Dopiero olbrzymia presja sprawiła, że po ponad trzech latach uwięzienia młody człowiek bez namacalnego dowodu, iż popełnił czyn karalny, mógł wyjść na wolność. Pomimo wołających o pomstę do nieba nadużyć, przez osiem lat rządów Zjednoczonej Prawicy "aresztów wydobywczych" nie usunięto z polskiego systemu prawnego. "Jakaż szkoda" – mogłoby dziś rzec wielu działaczy PiS-u. Zwłaszcza, że ministra sprawiedliwości uczynili jednocześnie prokuratorem generalnym. Jednakże wybieganie myślami w przyszłość nie było zbyt mocną stroną odchodzącego obozu władzy, podobnie zresztą jak budowanie państwa prawa.

W przypadku odblokowania KPO owszem Donald Tusk po wizycie w Brukseli oświadczył publicznie, iż spawa praktycznie jest załatwiona. Jednak nikt z Komisji Europejskiej jego słów nie potwierdził. / EPA/PAP / fot. Francois Lenoir/Reuters Pool/EPA/PAP

Stronnictwo rewanżu

Czy obecnie formująca się sejmowa większość będzie potrafiła jedno i drugie, trudno jeszcze powiedzieć. Natomiast dobrze widać, jak stara się na nią wywierać nacisk stronnictwo rewanżu. Mocna grupa ludzi, którym Prawo i Sprawiedliwość złamało kariery w: państwowych mediach, palestrze, sądach, spółkach Skarbu Państwa, służbach mundurowych i specjalnych, prokuraturze etc. Do tego stronnictwa dołączyły medialne autorytety i liderzy opinii, którym za rządów Zjednoczonej Prawicy przyszło się zestarzeć i wylinieć, przez co stali się mniej atrakcyjni dla odbiorców.

Jak to podsumował mecenas Roman Giertych na platformie społecznościowej X (za dobrych czasów Twitter) 3 czerwca 2023 r. o godz. 14.53: "Naszym narodowym zadaniem jest nie tylko obalić PiS, ale wypalić tę zarazę do korzeni". Proponując na początek: "zdelegalizować PiS", a potem rozliczać i wypalać. Czyli oddawać się rozkoszom zemsty, bez baczenia, jakie koszty tego w przyszłości poniesie polskie społeczeństwo oraz państwo. W sumie to nie dziwi, bo stronnictwo rewanżu gwarantuje sobie zyski w postaci odbicia tego, co utraciło, natomiast koszty rewanżu przerzuci na resztę.

Zatem warto je sobie oszacować, żeby się potem nie zdziwić. Zacznijmy od tak popularnego w polskiej polityce powiedzenia o przeciągnięciu prętem po klatce z małpami. Pod wpływem tej czynności ssaki z gatunków określanych jako wyższe naczelne dostają małpiego rozumu. Czynność walenia prętem po klatce przybrała w ostatnich miesiącach w Polsce dość perwersyjną formę, ponieważ już nie wali się w cudze klatki, lecz własne. Dla przykładu media lewicowo-liberalne w czasie kampanii starały się wprawić w histerię elektorat opozycji doniesieniami o nieuchronnym sfałszowaniu wyborów przez PiS, przygotowaniach do wprowadzenia stanu wyjątkowego i odwołaniu wyborów, użycia WOT-u do obalenia demokracji (choć ta upadła osiem lat wcześniej), nadchodzących aresztowaniach itp., itd.

Teraz z kolei we własną klatkę naparzają coraz mocniej media sprzyjające Zjednoczonej Prawicy. Najpierw wychwytując wszelkie wypowiedzi mogące świadczyć, że czas list proskrypcyjnych, aresztowań i zemsty nadciąga, po czym nadając im wyjątkową wagę. Stronnictwo rewanżu zaś jest bardzo łaskawe, bo seryjnie produkuje w mediach wezwania świadczące o tym, że definitywnie postanowiło się pożegnać z rozumem. Gdyby chcieć spełnić wszelkie życzenia, jakie wyraża, to w Polsce należałoby reaktywować Berezę Kartuską i od razu dodać kilka filii.

Cały kłopot z tymi bredniami polega na tym, iż odpowiednio podkręcone wprawiają w stan rozedrgania twardy elektorat PiS-u i zaczyna to zataczać coraz szersze kręgi. Oznaczając mobilizowanie się do stawienia czynnego oporu.

Ile możemy stracić przez wewnętrzne rozliczenia?

Jeśli nowy rząd zacznie spełniać marzenia ekstremistów o łatwych rozliczeniach, zamiast trzymania się praworządności, da namacalny dowód tezie, że fala prześladowań nadciąga. Wówczas na początek należy się spodziewać w Warszawie marszów "miliona serc", ale z zupełnie innym składem osobowym. Potem może być jeszcze ciekawiej, bo wprawieni w masową histerię ludzie przestają się zachowywać racjonalnie. Tu mamy pierwszą stratę, bo destabilizację państwa w momencie, gdy na wschodzie toczy się wojna, a od zachodu nadciąga wielka przebudowa Unii Europejskiej, za stratę da się uznać.

Kolejna strata to zepchnięcie na margines 8 milionów wyborców potraktowanych jak obywatele, których głos się nie liczy. Zatem, aby odzyskać znaczenie, muszą oni zacząć się radykalizować. Dorzućmy jeszcze trzecią stratę w postaci pożegnania się z marzeniami o naprawie w Rzeczpospolitej, jej kluczowych filarów - władzy: ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Naprawę zastąpią rozliczenia.

Dobrym pytaniem byłoby też, czy w momencie narastania konfliktu polsko-polskiego koalicja skupiająca tyle partii zdoła utrzymać swą jedność. Zwłaszcza jeśli większość z nich najpóźniej za rok będzie chciała wypromować swojego kandydata na prezydenta.

Przypomnijmy, iż aby marzyć o zwycięstwie, kandydaci centrowi muszą zawalczyć też o głosy część elektoratu Zjednoczonej Prawicy.

Dodajmy jeszcze jedno - polskiego wyborcę zniechęca nadmierna agresja, konfliktowość, okrucieństwo, łajdactwo, a już zwłaszcza zapał do wszczynania rewolucji. Jednocześnie wskazania sondaży są obecnie dla wszystkich partii kluczowym kompasem. Można więc postawić tezę, iż jeśli tworząca się koalicja skupi się na szybkich rozliczeniach i z nimi przesadzi, to za rok o tej porze zaczniemy się z nią żegnać (o ile nie wcześniej). Niestety, straty poniesione podczas zaspokajania apetytów na zemstę stronnictwa rewanżu mogą okazać się nie do odrobienia.