Moskiewska akcja Leona Kieresa z 2004 roku, próbującego namówić Rosjan na uznanie faktu ludobójstwa w Katyniu. Rosyjska ekspertyza prawno-międzynarodowa z przyjaznych Polsce czasów jelcynowskich. Upowszechniane od lat lekcje historii na temat katyńskiego ludobójstwa. Bóg wie co jeszcze. I nagle ni z tego ni z owego kwestionujący całą tę tradycję wywiad Niesiołowskiego, a w ślad za nim nonsensowny spór o jedno słowo w uchwale sejmowej wszczęty w Sejmie przez marszałka Komorowskiego. Doprawdy, można by spodziewać się więcej chłodnej racjonalności od ludzi sprawujących władzę!

Reklama

Także gdy idzie o czystą semantykę, rzecz nie powinna budzić jakichś prawdziwych wątpliwości. Polski Żyd i lwowiak sędzia Rafał Lemkin, który zdaje się skonstruował ten prawniczy termin, a z pewnością jako pierwszy zastosował go w 1933 roku w Lidze Narodów- określił nim po prostu praktykę masowych egzekucji. Konwencja ONZ z 1948 roku, której był współautorem, rozszerzyła nawet tę kwalifikację prawną, pozwalając obejmować nią także masowe prześladowania jakiejś społeczności, niekoniecznie prowadzące do masowych zgonów. Gdyby więc rzecz szła o puryzm prawniczy i prawdę pojęć – spór o Katyń nie miałby szans zaistnieć. Jeżeli więc nie narodowa tradycja i nie prawdziwe znaczenie słowa – to co stoi za tym gwałtownym konfliktem?

Politycy PO nie używają tego argumentu, ale powołał się nań wprost przewerbowany na stronę PO prezes Rodzin Katyńskich Andrzej Skąpski. Chodzić ma o Rosję. Zdaniem Skąpskiego właśnie otworzyły się jakieś możliwości lepszego podejścia Kremla do rozliczeń katyńskich, o ile oczywiście Polska wycofa się z „ludobójczego” nazewnictwa. Nie wykluczam, że tak może szczerze myśleć obywatel bez elementarnych politycznych kwalifikacji.

Ale polityk musi wiedzieć, że obecna batalia o słowo w uchwale sejmowej osłabia polską pozycję w negocjacjach. Usuwa bowiem mocny, milczący i oczywisty konsens, który dotąd powodował, że nikt w Polsce – z odpowiedzialnymi za kłamstwo katyńskie komunistami włącznie – nie miał mocy ani ochoty zgłaszać publicznie jakieś zdanie odrębne. I daje Rosjanom – świetnym w takich grach – dodatkowe argumenty.

„Patrzcie – powiedzą. – A u was to marszałek i wicemarszałek Sejmu mądrze patrzą na sprawę katyńską. Dajcie więc w końcu spokój z tym niemądrym żądaniem ścigania rzekomego ludobójstwa”. Szkody na tym rozłamie o Katyń poniesie także PO. Ludzie nie zawracają sobie głowy prawniczymi dystynkcjami między „ludobójstwem” i „zbrodnią wojenną”, ale czują, że w „ludobójstwie” zawiera się silniejsze potępienie. Więc są w ogromnej większości za „ludobójstwem”. Nie wiedzieć czemu, PO sama z siebie w ważnej narodowej sprawie staje przeciw narodowej opinio communis, jeszcze głębiej oddając strefę symboliczną do swobodnego hasania swoim konkurentom. Ale – i to jest chyba szkoda w tym wszystkim największa – nie dzieje się to jednak bez skutków.

Oto niemal z dnia na dzień 1/3 obywateli, którym jeszcze tydzień temu nie przyszłoby to zapewne do głowy, twardo nie zgadza się z ludobójczą terminologią na określenie Katynia. Czy dlatego, bo przemyśleli sprawę, przestudiowali konwencję ONZ i memoriały Lemkina? Bynajmniej. Po prostu dlatego, bo kochają Donalda i nie znoszą Kaczorów. Tak dokonuje się nie tylko jeszcze głębsza deracjonalizacja polityki i debaty publicznej. Ale tak również wkrada się bezsensowny rozłam w zbiorową polską świadomość historyczną. Rozłam, którego by nigdy nie było, gdyby nie sztuczne powołanie do życia przez polityków dwóch katyńskich partii: antyludobójczej (w domyśle PO) i proludobójczej (w domyśle PiS). Tak używana polityka jest w stanie rozwalić w społeczeństwie wszystko: nawet tak zacną instytucję, jak Rodziny Katyńskie.