W dobie kryzysu silne państwa europejskie odłożyły na półkę zasady konstytuujące Unię - solidarność, dyscyplinę budżetową, komplementarność instytucji narodowych i unijnych, by chronić swoje rynki i miejsca pracy. Przoduje dotychczasowy motor integracji: tandem niemiecko-francuski. Jesteśmy na progu renacjonalizacji polityki w Europie, o ile już go nie przekroczyliśmy.

W latach kiedy powstawał traktat najpierw w wersji pełniejszej, potem okrojonej, obawialiśmy się brukselskiej biurokracji zasadzającej się na naszą suwerenność. Tymczasem w czas kryzysu Bruksela stała się parasolem ochronnym państw słabszych przed silniejszymi. Gdyby kryzys dopadł nas zanim wstąpiliśmy do UE, padlibyśmy ofiarą niemieckiego protekcjonizmu. Unijne prawo jest barierą przed takimi zakusami.

Traktat zwiększa uprawnienia UE, nadaje jej osobowość prawną, tworzy urząd paraprezydenta Unii i paraministra spraw zagranicznych z własnym budżetem i służbą dyplomatyczną. UE stanie się rzeczywistym partnerem dla światowych potęg: USA, Chin, Japonii. Potrzebujemy go, by przetrwać na arenie twardej geopolitycznej walki o dominację. Potrzebujemy, by zablokować renacjonalizację polityki europejskiej. Potrzebujemy by - paradoksalnie - pozostać jej podmiotem, a nie przedmiotem gry silniejszych.



Reklama