"To nie jest spór natury prawnej, a politycznej" - twierdzi konstytucjonalista Piotr Winczorek. Profesor nie ma wątpliwości: to rząd prowadzi politykę zagraniczną. "Konstytucja mówi to wyraźnie, ale jeśli ktoś tego nie chce uznać, nic nie można zrobić" - przekonuje. Jego zdaniem nie pomoże ani rozstrzygnięcie sporu przez Trybunał Konstytucyjny, ani nawet - jak to zaproponował poseł PO Jarosław Gowin - przygotowanie nowej konstytucji. "Trzeba przeczekać tego prezydenta" - to wniosek konstytucjonalisty.
Pod Kwaśniewskiego
Z Winczorkiem wypada się zgodzić w jednym: więcej przemawia za jego interpretacją konstytucji niż przeciw niej. Gdyby szefem delegacji na międzynarodowe spotkania, na których podejmuje się merytoryczne decyzje, miał być, nie oglądając się na politykę rządu, prezydent, powstaje pytanie, czyje stanowisko ma prezentować delegacja? Jeśli Lecha Kaczyńskiego, to na czym ma polegać prowadzenie polityki zagranicznej przez Tuska i jego ministrów?
Ale to interpretacja zdroworozsądkowa. Profesor Winczorek nie do końca ma rację, że dla każdego musi to być oczywiste. Oto kancelaria prezydenta Kaczyńskiego wywiesiła na swojej stronie internetowej prawną analizę powołującą się na prace krakowskiego konstytucjonalisty Pawła Sarneckiego. Ten profesor przyjmował z kolei w 2000 roku proprezydencką interpretację konstytucji. Mając zresztą jako punkt odniesienia prezydenturę Kwaśniewskiego. Takie sformułowanie jak "reprezentuje państwo na zewnątrz" to dla Winczorka tylko deklaracja, która musi znaleźć potwierdzenie w konkretnych uprawnieniach (mianuje ambasadorów, ratyfikuje umowy itd). Za to Sarnecki uważał, że "reprezentowanie" oznacza "merytoryczne uosabianie państwa polskiego". W oparciu o te prawnicze wywody Kwaśniewski lansował pogląd, że gdyby chciał, mógłby jeździć na unijne szczyty i prowadzić na nich rozmowy w imieniu Polski. Inna sprawa, że tego nie robił, bo umówił się inaczej z ekipą Millera, a potem Belki.
Nie ma mocnych?
Na pewno tego sporu by nie było, gdyby prezydent nie został hojnie obdarowany w konstytucji pięknie brzmiącymi deklaracjami typu: "reprezentuje, stoi na straży", i gdyby nie był wybierany w wyborach powszechnych, co bardzo wzmacnia jego mandat. To jednak argument za zmianą konstytucji - na przykład w kierunku modelu niemieckiego, gdzie całą władzę ma szef rządu, a prezydent jest tylko symbolem państwa. Tyle że dla takiej zmiany nie ma w dzisiejszym parlamencie większości. PiS będzie bronił uprawnień swego prezydenta. A PO? Nie wiadomo. Wszak Tusk marzy o prezydenturze, nigdy więc nie opowiedział się jasno za żadnym ustrojem.
To może być też powodem rozmycia się sporu przed Trybunałem Konstytucyjnym. Zdaniem profesora Marka Safjana sędziowie nie odpowiedzą wprost, kto powinien jeździć na unijne szczyty.
Ale gdyby nawet mieli odpowiedzieć... Warto uważnie się przyglądać, czy Tusk doprowadzi sprawę sporu z prezydentem do końca, bo na razie używa jej do drażnienia i ośmieszania swego rywala w przyszłych prezydenckich wyborach. Czy jednak przyszły - być może - prezydent Tusk zechce ograniczać władzę tego urzędu sędziowskimi decyzjami? Ciekawe...