Tylko te pierwsze mogą być przedmiotem szczegółowych pytań na maturze z polskiego. Te drugie niby znać trzeba, ale nie całkiem. Pozornie nic w tym nowego - jak szkoła szkołą istniały lektury obowiązkowe i dodatkowe. Kłopot polega na tym, że "gwiazdkowych" lektur jest śmiesznie mało. Znów zaczną się przepychanki i dociekania, dlaczego - odwołując się do programu liceum - "Pan Tadeusz" Mickiewicza ma gwiazdkę, ale "Chłopi" Reymonta, "Jądro ciemności" Conrada czy wybrana powieść Dostojewskiego - już nie.

Reklama

Zaczną się też opowieści. Intelektualista A. przypomni, pykając fajeczką, że on żadnej lektury w szkole nie przeczytał, a jest mądry jak mało kto. Intelektualista B. doda coś o absurdzie czytania pod przymusem. Modny literat zaneguje zasadę określania kanonu - czytać trzeba, co kto chce - Biblia i powieści Sapkowskiego mają takie same prawa, a człowiek nie może być zniewolony. A więc jeszcze mniej lektur, jeszcze mniej gwiazdek! Kiedy Giertych chciał rugować ze szkół Dostojewskiego, tłumacząc, że za trudny dla młodzieży, został potępiony. Dziś wielki Rosjanin traci prawo do gwiazdki, zapewne nieodwołalnie. Cóż, był jednak zwolennikiem caratu.

Chciałbym być dobrze zrozumiany. Sam nie przeczytałem wszystkich lektur o czasie, czyli kiedy chodziłem do szkoły. Gdy po latach odwiedziłem liceum, w którym kiedyś byłem nauczycielem, pewien mój dawny uczeń zauważył, że sens "Ferdydurke" Gombrowicza pojął tak naprawdę grubo po maturze. Notabene, fragmenty "Ferdydurke" gwiazdkę akurat z łaski minister Hall utrzymały, choć absurd wykładania tej antyszkolnej powieści w szkole jest oczywisty.

Wszystkiego przeczytać się nie da, wybór jest potrzebny. Tyle że tam gdzie mamy do czynienia z wymaganiami średnimi, tam ma prawo wypaść minimum. Tam gdzie z góry zakłada się minimum, a urzędnicy ministerstwa licytują się zapewnieniami, że czytać trzeba mniej, nie więcej, tam wypada wielkie NIC. Likwidatorski zapał edukacyjnych i nieedukacyjnych elit podważa sens zapoznawania młodych ludzi z jakimkolwiek kanonem. Czy kanon może zresztą świecić pustkami? Ja już bym wolał, żeby nie wszystko przeczytali, ale żeby wiedzieli, że istnieje gdzieś w kosmosie ileś ważnych książek, których ktoś kiedyś od nich, nieprzypadkowo, choć może nie całkiem skutecznie, wymagał. Czasem wraca się do takich pozycji po wielu latach. Wiem to po sobie.

Hipotetyczną odpowiedź Ministerstwa Edukacji znam zawczasu. Edukacja i matura są masowe, z lektur egzaminuje się według schematycznego klucza, nie ma więc powodu, aby zaśmiecać uczniom głowy wiedzą niepotrzebną. Pustym kształceniem erudycji. To brzmi nawet przekonująco. Co ja jednak poradzę, że wbrew autolikwidatorskim pasjom zwolenników równości Biblii i Sapkowskiego (skądinąd świetnego pisarza), we mnie ta mordercza racjonalność budzi smutek.