Ale właśnie w tym najważniejszym dla Polaków czasie, na kluczowym stanowisku premiera rządu i pierwszego sekretarza PZPR nie mieliśmy politycznego geniusza, nie mieliśmy nawet polityka średniego formatu. Oportunizm doprowadził Jaruzelskiego do stanowisk, które go przerosły. Jego ówczesne motywacje to strach przed Rosjanami, uległość wobec własnego aparatu i szczere przekonanie, że narzucony Polsce ustrój jest najlepszym z możliwych. To za mało na Wielopolskiego, to za mało nawet na Gomułkę.
Nie jest bowiem prawdą, że pierwsi sekretarze w bloku sowieckim nie mieli żadnej swobody manewru. Gomułka nie bez racji stał się jednym z symboli Października, nawet jeśli potem spacyfikował część tamtej odwilży. Kadar miał krew na rękach, ale później zaczął wprowadzać "gulaszowy komunizm". Dubczek to praska wiosna, szeroki ruch demokratyzacji systemu, który zanim zradykalizował się w 1968 roku i został spacyfikowany przez Rosjan dał Czechom parę lat większej swobody.
Także pojawienie się w Polsce wielkiego społecznego ruchu, stwarzało rządzącym okazję do realnego manewru. Jaruzelskiemu zabrakło jednak klasy i formatu, żeby tę okazję wykorzystać. Lata osiemdziesiąte nie będą miały w polskiej historii żadnej własnej nazwy, bo Jaruzelski nie miał żadnego pomysłu na rządzenie Polską. Strach przed Breżniewem zmusił go do zniszczenia "Solidarności", strach przed Gorbaczowem wymusił na nim reformy. Nie był bohaterem historii, był jej popychadłem.
Jak z tego wynika, nie zasługuje on także na dzisiejsze eksponowane miejsce w polskiej polityce. Nie zasługuje na bycie symbolem żarliwego sporu o PRL i "Solidarność". Najważniejsze dzieło Wojciecha Jaruzelskiego, stan wojenny, było owocem fatalizmu, a nie polityki, bo Jaruzelski do uprawiania polityki nie był zdolny. Spotwarzając go dzisiaj jak tyrana albo broniąc jak bohatera ofiarowujemy mu wielkość, do której nawet trochę nie dorósł.