Wzajemne pretensje podszyte teraz osobistą tragedią i utratą wpływów politycznych spotęgowały PiS-owskie poczucie krzywdy. Stąd te często niedorzeczne oskarżenia pod adresem rządu i z drugiej strony pogardliwy ton antypisowskiej formacji. Histeryczne manifestowanie rozgoryczenia pod Pałacem Prezydenckim połączone z pogardliwymi gestami i wypowiedziami drugiej strony złożyły się na odrażający obraz wydarzeń ostatniego roku.
Ale mogło być znacznie gorzej. Ten rok mógł przeorać społeczeństwo wzdłuż i wszerz najrozmaitszych teorii spiskowych. Zostawić głębokie podziały, które sparaliżowałyby funkcjonowanie państwa. Mógł być pokusą do politycznego wyeliminowania opozycji czy gwałtownych wystąpień opozycyjnych formacji. Nasze relacje z Rosją mogły stać się zakładnikiem wewnętrznej szarpaniny i obiektem kpin w Unii Europejskiej. Skończyło się na ostrej, ale jednak medialnej, wymianie ciosów.
Kilku tytułom prasowym dzięki katastrofie smoleńskiej wzrosła sprzedaż, paru dziennikarzy zabłysło. Ale na koniec okazało się, że debata o systemach emerytalnych potrafiła wzbudzić nie mniejsze emocje.
Prawda, że rządząca koalicja wzmocniła swoją pozycję, obsadzając po katastrofie własnych kandydatów na stanowiska szefów NBP, rzecznika praw obywatelskich czy IPN. Ale prawdą jest też, że PiS nie było w stanie wypełnić intelektualnej luki po posłach, którzy zginęli pod Smoleńskiem, i odzyskać utraconej pozycji w prezydenckich, a później w samorządowych wyborach.
Reklama
Naiwnością było spodziewać się, że katastrofa tej miary zażegna dawne spory. Ale w rok po zadaliśmy kłam wszystkim, którzy twierdzili, że nigdy nie będziemy już tym samym krajem. Jesteśmy tym samym społeczeństwem, z tymi samymi mankamentami, kłótniami, nieudolnymi często rządami, ale wciąż niezwykle przedsiębiorczy. Nasza fantastyczna pogoń cywilizacyjna za Zachodem wciąż trwa. I aktualne jest to, co pisaliśmy przed rokiem – to wciąż jest najlepszy okres w naszej historii od XVII w. i czasów augustowskich.
Reklama