Stany Zjednoczone nie widziały jeszcze takiej kampanii prezydenckiej jak obecna. Jest tak wielu kandydatów reprezentujących tak różne stanowiska, że naprawdę niezwykle trudno prorokować, który z nich będzie ostatecznie walczyć jesienią o fotel prezydenta USA.
Zwłaszcza jeśli chodzi o republikanów, wachlarz kandydatur jest niezwykle szeroki. Ale równocześnie wcale nie widać polityka, który jednoznacznie jawiłby się jako przyszły kandydat partii w wyborach. To wyraźnie pokazuje, że w Partii Republikańskiej brakuje mocnego i wyrazistego przywódcy. A na dodatek republikanie są w tej chwili bardzo podzieleni - z jednej strony mamy chrześcijańskich fundamentalistów, takich jak Mike Huckabee, z drugiej bardziej liberalne postaci, jak John McCain, i wreszcie są ludzie pokroju popularnego burmistrza Rudolpha Giulianiego, którego naprawdę trudno zaszufladkować. Każdy z nich reprezentuje zupełnie inny kierunek, w jakim może pójść Partia Republikańska.
Demokraci z kolei mają tylko dwóch liczących się kandydatów - Hillary Clinton i Baracka Obamę. Ich pozycja w partii jest tak mocna, że nikt nie jest w stanie z nimi rywalizować. Hillary Clinton bez wątpienia wiele zawdzięcza kontaktom swojego męża, byłego prezydenta USA, i jego pozycji w partii. Barack Obama to z kolei fenomen internetowy - dzięki zgrabnej kampanii w internecie zwrócił na siebie uwagę opinii publicznej i to w sieci gromadził środki na kampanię. Wprawdzie sondaże wskazują, że prawybory w Iowa wygra Obama, jednak pani Clinton jest nadal najpoważniejszym kandydatem i prowadzi w sondażach w całym kraju.
Oboje są kandydatami dość nietypowymi. Clinton to nie tylko pierwsza w historii USA kobieta, która chce startować w wyborach, ale przede wszystkim pierwsza małżonka byłego prezydenta. Obama z kolei nie jest pierwszym czarnym kandydatem w historii, ale jest pierwszym czarnym kandydatem mającym realne szanse na zwycięstwo. Oboje prezentują zupełnie nową jakość w amerykańskiej polityce i dlatego bardzo trudno przewidzieć, jak ostatecznie zareagują na nich wyborcy.
Kolejna trudność z prognozowaniem wyników wyborów polega na tym, że zazwyczaj kandydatem na prezydenta jest albo urzędujący prezydent, albo wiceprezydent, czyli ktoś, kto był już w Białym Domu, i chce zostać wybrany ponownie. Tym razem jest inaczej - po raz pierwszy od bardzo dawna kandydaci w wyborach nie mają żadnego doświadczenia w rządzeniu krajem.
Ten, kto wygra prawybory w Iowa, nie może być oczywiście postrzegany jako pewny zwycięzca w samych wyborach prezydenckich zaplanowanych na jesień. Wkrótce czekają nas jeszcze prawybory w New Hampshire i stanach południowych, gdzie elektorat bardzo różni się od tego z północy Stanów Zjednoczonych. I jedyne, czego możemy się spodziewać po prawyborach w Iowa, to rozstrzygnięcie, kto będzie stał w pierwszym szeregu kandydatów.
Bo prawybory w Iowa nie są punktem zwrotnym kampanii, ten stan nie jest miernikiem politycznych preferencji Amerykanów. O wiele ważniejsze prawybory są jeszcze przed nami - przede wszystkim w Kalifornii i Nowym Jorku. Teraz wszyscy z uwagą patrzą na Iowa, ale tylko dlatego, że to pierwsze głosowanie. I na pewno nie najważniejsze.
Rozmawiała Anna Masłoń