Na łamach DZIENNIKA Jan Rokita niepokoił się niedawno, czy sejmowe komisje śledcze nadal mają w Polsce sens. Gdy coś takiego mówi polityk, który nadał tej instytucji szczególny blask, warto się zastanowić. Zwłaszcza przed tak wielkim spektaklem jak parlamentarne dochodzenia, które mają zdemaskować ciężkie nadużycia władzy, jakich miało się dopuścić PiS.
Byłoby aktem mitomanii twierdzić, że na ocenę rzeczywistości przez członków komisji śledczych od początku nie wpływały podziały polityczne. Wystarczy porównać opisy afery Rywina dokonane przez posłów Rokitę czy Ziobrę z tekstem Anity Błochowiak. Niemniej specyficzna atmosfera schyłku rządów lewicy, gdy formacja ta stała się zbyt słaba, aby blokować dochodzenia przeciw jej rządom, pozwoliła na jedno: względnie konsekwentne prześwietlanie rzeczywistości. Raport był nawet mniej ważny. Posłowie SLD nie musieli głosować za zdemaskowaniem grupy trzymającej władzę. Wystarczyło, że pozwalali na zadawanie pytań i ujawnianie dokumentów.
Czasy się jednak zmieniły. Mamy do czynienia z dwoma opancerzonymi blokami: antypisowskiej większości i mniejszości broniącej dorobku rządu Kaczyńskiego. Obie strony mają już gotowe werdykty. Czy pozwolą teraz na ich choć minimalną weryfikację? Co paradoksalne, wątpliwości podnosił lider partii, z woli której komisje będą powołane: Donald Tusk. W wywiadzie dla DZIENNIKA przekonywał, że parlamentarne dochodzenia mają większy sens, gdy dotyczą grzechów aktualnie rządzących, a nie polityków pozostających w opozycji.
Czy te konkretne komisje mają więc po co powstawać? Za komunizmu uczono mnie, że demokracja polega na tym, że nowa władza rozlicza grzechy starej. Warto by jednak poszukać recepty na to, aby nowe komisje miały choć cień szansy nie tylko na wiarygodne wskazanie winnych, ale i na sformułowanie morału dla polskiego państwa. Bo to ten morał jest głównym sensem ich tworzenia.
Pierwszym warunkiem jest maksymalna jawność przesłuchań. Już dziś słyszymy, że były premier Jarosław Kaczyński nie będzie mógł wyjaśnić całej sprawy, bo jest skrępowany tajemnicą państwową. Może to tylko pretekst, a może tak jest w istocie. Należy go więc z tajemnicy - będzie to zależeć od premiera Tuska - w maksymalnym stopniu zwolnić.
Kolejnym warunkiem jest maksymalna swoboda posłów PiS w forsowaniu własnych wniosków dowodowych. Lewica próbowała początkowo blokować wyjaśnianie sprawy Rywina, nie pozwalając przesłuchać czy sprawdzić tego lub owego. To dopiero częściowe złamanie tej niedobrej solidarności pozwoliło wyjaśnić jak najwięcej.
Inaczej niż w wypadku sprawy Rywina tu - mówiąc w pewnym uproszczeniu - nie opozycja będzie przesłuchiwać władzę, ale władza opozycję. Gwarancją, że świadkowie nie podlizują się nowemu rządowi - dotyczy to zwłaszcza urzędników - może się okazać pełna swoboda dochodzenia prawdy i prezentowania własnej wersji tej prawdy, także przez reprezentantów PiS.
W sejmowym głosowaniu PO i lewica nie zgodziły się na badanie na marginesie sprawy samobójstwa byłej minister Blidy afery węglowej. Może zajmowanie się wszystkimi węglowymi przekrętami sparaliżowałoby dochodzenie. Jednak kontekst ewentualnych uwikłań ludzi lewicy jest nie do oddzielenia od zrozumienia decyzji o wysłaniu funkcjonariuszy ABW do domu byłej minister. Walce z domniemanymi nadużyciami jednej partyjnej elity nie powinno towarzyszyć chowanie pod korcem sprawek ich konkurentów.
Członków komisji badających aferę Rywina atakowano za to, że komentują przebieg dochodzenia, ferują wyroki. Polemizowałem z tym zarzutem. W działającej jawnie komisji politycy muszą objaśniać publiczności swoje stanowisko. Porównywanie ich do sędziów nie ma sensu.
Niemniej aby werdykt komisji nie został sprowadzony do aktu partyjnej zemsty, posłowie większości dysponujący i tak potężnymi środkami dyscyplinującymi świadków - a tak naprawdę całą machiną państwową (nie będzie ona sabotować dochodzenia zgodnego z wolą rządzących) - muszą zachować elementarną powściągliwość. Podczas debat w Sejmie z ust posłów lewicy, a czasem i PO, padały nieuprawnione zarzuty zabójstwa. Nie wyobrażam sobie, aby coś podobnego zdarzyło się na forum komisji.
Dotyczy to zwłaszcza najbardziej żenującego wątku tej sprawy. Rozumiem, że trzeba zbadać, czy funkcjonariusze ABW nie popełnili służbowych błędów, dopuszczając do samobójstwa Barbary Blidy. Ale łączenie ich zaniedbań z politycznym kontekstem historii uważam za niegodziwe. Może prokuratura zrobiła źle, wysyłając funkcjonariuszy do domu Blidy. Ale oni byli wykonawcami poleceń. Nie można dopuścić, aby stali się ofiarami politycznej bijatyki.
Formułuję te rady bez nadziei na ich wysłuchanie. Mamy do czynienia z wielkimi emocjami (dotyczy to zwłaszcza śmierci Blidy), z drugiej strony zaś z bardzo brutalnymi kalkulacjami. I PO, i lewica będą używać dochodzeń - rywalizując ze sobą o pierwszeństwo - do podsycania antypisowskich emocji. Nie wykluczam też prób wykorzystania ich przez pisowską opozycję. Rola ofiary to być może klucz do uratowania reputacji choćby Zbigniewa Ziobry.
W USA Republikanie i Demokraci w czasie takich dochodzeń potrafią się wznieść ponad partyjne podziały. W Polsce nie bardzo widzę ich potencjalnych naśladowców. Jeśli jednak nasi politycy nie zachowają choćby miary w stronniczości, komisje śledcze staną się jednym więcej elementem skompromitowanego politycznego rytuału.