Ministerstwo Zdrowia zawsze jest terenem ciężkich walk dla kolejnych rządów. Jednak minister Kopacz wydaje się tym faktem zupełnie zaskoczona. Sprawia wrażenie osoby działającej zupełnie chaotycznie, wręcz na granicy zawału serca. A przecież w tym resorcie potrzeba wytrawnego polityka emanującego spokojem i pewnością siebie. Chciałabym mieć pewność, że za ministrem zdrowia stoją konkretne plany i pomysły rozwiązania narastającego kryzysu. Ewa Kopacz zapowiada, że te plany już są na ukończeniu i lada dzień ujrzą światło dzienne, ale zastanawiające jest, dlaczego nie ujrzały go dotychczas.
W końcu rola sejmowej opozycji, jaką Platforma Obywatelska pełniła przez ostatnie dwa lata, to nie tylko uszczypliwości wobec rządu, ale przede wszystkim praca w komisjach sejmowych, na których dogłębnie można poznać problemy kraju. Pani minister uczestniczyła w pracach komisji zdrowia, powinna więc mieć na starcie pakiet pomysłów, jak uzdrowić sytuację. Zamiast tego sprawia wrażenie osoby, która weszła do ministerstwa i dopiero teraz, na gorąco, prowadzi "rozpoznanie bojem".
Ustawy dotyczące zatrudnienia lekarzy i pielęgniarek, a zwłaszcza nowych wytycznych dotyczących czasu ich pracy, Platforma Obywatelska powinna była opracować zawczasu. Od wielu miesięcy dla nikogo chyba w Polsce nie było tajemnicą, że oczekiwania pracowników służby zdrowia i groźba strajków pozostają problemem niezałatwionym. Nie mogę więc zrozumieć, dlaczego tak długo trwa wymyślanie koncepcji, jak sobie z nim poradzić. Spór przybiera na sile, co z pewnością odbije się na wizerunku całego rządu. Na to Donald Tusk nie może sobie pozwolić - w końcu za dwa lata chce startować w wyborach prezydenckich.
Jeżeli więc Ewa Kopacz szybko nie powstrzyma eskalacji napięcia - a już wiemy, że za żądaniami lekarzy idą żądania pielęgniarek, a być może także pozostałych pracowników służby zdrowia - zapłaci za to swoim stanowiskiem.
Mam nadzieję, że miejsce Ewy Kopacz zajmie wtedy zaprawiony w bojach, uzdolniony menedżersko polityk, który ma plan naprawy i stanowczość wystarczającą, by ten plan przeprowadzić. Być może tą osobą okaże się np. Jerzy Miller? Chciałabym się wreszcie któregoś dnia obudzić w kraju, w którym szef najbardziej newralgicznego resortu nie przychodzi do niego rozeznać się w sytuacji, lecz sobie z nią poradzić. Zresztą pożegnanie z panią Kopacz nie będzie zapewne dla Donalda Tuska specjalną traumą. Wydaje się, że od początku była ona "wystawiona" jako bufor do przyjęcia na siebie najmocniejszych ciosów, jakie spadną na rząd z powodu nierozwiązanego kryzysu służby zdrowia.
Ale wydaje się, że nie tylko ona może się wkrótce pożegnać z rządem. Drugą kandydaturą jest w moim odczuciu Radek Sikorski. To młody, zdolny minister, prawdopodobnie ze zbyt dużymi ambicjami, żeby trwać w cieniu Donalda Tuska. Sikorski dziś nie jest już w jego gabinecie do niczego potrzebny. Kiedy przechodził z PiS do PO, był potrzebny, by pokazać, jak znakomite osobowości opuszczają Jarosława Kaczyńskiego. Dziś rolę swoją odegrał i wydaje się zawadą premierowi Tuskowi, który czuje się lepszym przedstawicielem Polski za granicą. Minister Sikorski zapewne nie wytrzyma długo tej drugoplanowej roli, jaką PO dla niego napisała. A jeśli nawet nie odejdzie sam, to w którymś momencie pozbędzie się go sam premier.