Nieprzypadkowo przypomnieliśmy wczoraj na łamach DZIENNIKA wyniki niedawnego sondażu, z którego wynikało, że Polacy chcą żyć w kraju, który nie będzie odstawał od reszty Europy.
Niskie podatki, autostrady, wysokie emerytury - nasze potrzeby wydają się przyziemne, ale o tym, jak trudno im sprostać, przekonały się boleśnie wszystkie dotychczasowe rządy, które całą swoją energię marnowały na coraz bardziej jałowy spór ideologiczny. Spór, który z czasem stracił już nawet najwytrwalszych kibiców.
Młodzi Polacy, wolni od kompleksów starszych pokoleń, mają dość tej anachronicznej polityki. Wiedzą, że nowoczesne państwo wymaga zasypania przepaści, jaka dzieli nas od zachodniej Europy. To jest punkt wyjścia, absolutny priorytet dla rządu, najważniejsze zobowiązanie, jakie Tusk zaciągnął jesienią u wyborców.
Nikt nie twierdzi, że da się to osiągnąć w ciągu roku czy nawet kilku lat. Ale ten rząd jako pierwszy odpowiedział na tę potrzebę. Zrozumiał też, że najszybszą drogą do osiągnięcia tego celu jest wygaszenie ideowej wojny, która do tej pory dzieliła Polaków i blokowała ich aspiracje.
DZIENNIK przyklasnął tej strategii. Tak jak większość Polaków chcemy normalnego państwa, gdzie - owszem - toczy się ideowe dyskusje, ale takie, które nie przekształcają się w kulturową wojnę spychającą państwo w cywilizacyjną zapaść. Nie chcemy ani zapateryzmu w polskim wydaniu, ani frankizmu. Nie będziemy szantażować rządu losem anonimowej lesbijki, która rozczarowana brakiem rewolucyjnego zapału zamierza uciekać z Polski. Nie będziemy też dopingować biskupów w ich walce o ocenę z matury na religii. To nie jest wojna większości Polaków, to nie jest też nasza wojna.
Nie oznacza to jednak, że ta wojna się nie toczy, że jej nie zauważamy. W katalogu najważniejszych spraw dla Polski, jaki zamieścił wczoraj w swoim komentarzu w "Gazecie Wyborczej" Piotr Pacewicz, znalazły się in vitro, religia w szkole i aborcja. Zupełnie inny to zestaw problemów niż ten, na który wskazuje większość Polaków. Zupełnie inny, bo został świadomie wykreowany na potrzeby politycznego sporu z rządem.
In vitro, religia w szkole, aborcja - nieprzypadkowo "Wyborcza" poświęciła tym tematom kilka kolejnych czołówek gazety. To ma przekonać czytelnika o wadze problemu, wadze, której jeszcze kilka miesięcy jakoś nikt nie dostrzegał. A przede wszystkim poddać presji rząd i sprowokować go do reakcji.
Rząd presji się nie poddaje. Ani lewicy, która ujadaniem przeciw Kościołowi chce wywołać rewolucję kulturalną, ani "Wyborczej", która chce przetestować rząd z liberalizmu, ani biskupom, którzy chcieliby wziąć ideową ostrożność Tuska za jego słabość.
Żeby było jasne. Nikt w DZIENNIKU nie twierdzi, że in vitro czy religia na maturze nie są problemami wymagającymi uwagi. Że są - z definicji - nieważne. My nie chcemy ich traktować instrumentalnie, nie chcemy, aby stały się sztandarami nowej ideologicznej krucjaty. Krucjaty, która zniszczyłaby polskie marzenie o zbudowaniu normalnego, nowoczesnego państwa.