Owszem, obaj są równie widowiskowi co martenowski piec, a jeden z nich mógłby go przypominać kubaturą, ale mam wrażenie, że jeszcze trochę i nam się ten obrazek opatrzy i znudzi. Bo „iskry na linii”, że będę trzymał się tego skompromitowanego określenia, towarzyszyć nam będą co najmniej do wyborów prezydenckich. Obaj kandydaci do roli głowy państwa muszą wszak podkreślać różnice między sobą i personifikować spór, by nie zrobić miejsca dla tego trzeciego.

Reklama

Dlatego z rozbawieniem słucham cenionej publicystki przekonującej w radio, że każdy z dotychczasowych konfliktów między rządem a prezydentem był inny. Widzi drzewa, a nie dostrzega lasu – chciałoby się powiedzieć. Kłótnia o maniery ministra Sikorskiego przesyłającego faks z opóźnieniem, spór o przecieki z rady gabinetowej czy wreszcie ostatnie nagłe ściąganie ministra z Brukseli na konsultacje – wszystko to preteksty i gdyby nie one, trzeba byłoby znaleźć inne. Bo, jako się rzekło, spór musi trwać.

Relacjonujący te wydarzenia dziennikarze podzielili się, ze względu na rodzaj wykonywanej pracy na dwa obozy. Jedni - ci newsowi - podkładają pod usta polityków mikrofony niczym nasączone benzyną pakuły pod owe iskry. Wszystko w nadziei, że wybuchnie prawdziwy pożar. Bo pożar to jest dopiero zabawa na 102. Widowiskowe fale ognia, trzask łamanych ścian i stropów, chmury budzącego grozę dymu - to dobrze wygląda na wizji. Rozwścieczony minister bryzgający śliną na konkurencyjnego ministra ze zmierzwioną grzywką - tak, to będzie news. A publika siedzi i się szturcha: "Patrz, ale mu powiedział. A ten drugi, co za cham!". To dopiero igrzyska.

Inni - to z kolei bardzo poważni publicyści - załamują ręce, że cierpi wizerunek Polski (Boże, ile ten wierunek musiał już wycierpieć!), że obniżają się standardy (jeszcze bardziej?), że kompromitacja i upadek. Jeśli rzeczywiście tak myślą, to ich działania są przeciwskuteczne. Jedyna broń przeciw politykom to przemilczanie. Pokłócili się o samolot, budżet, Rospudę? Ziewnięcie i krótka notka na dole siódmej strony. Nie chcą nas wpuszczać do Sejmu? OK, przedostatnia informacja w "Faktach" - przyjęli ustawę, piętnaście sekund, zero zdjęć i do widzenia. Aha, i żadnych programów publicystycznych z politykami.

Ciekawe, jak długo by wytrzymali? Trzy dni? Tydzień? Ludzie, oni by nam potem z ręki jedli!