Jak bowiem wytłumaczyć zakaz przelotu rządowego Jak-40 nad rosyjską przestrzenią powietrzną? Wielki kraj, sprawne służby, wysocy rangą polscy urzędnicy na pokładzie - a tu nagle brak korytarzy powietrznych! Możliwości są dwie. Albo Federacja Rosyjska jest tak nieudolna, że nie potrafi szybko wydać prostej zgody na przelot, co potrafią prawie wszystkie kraje na świecie - w co jednak nie wierzę. Albo - co jest najbardziej prawdopodobne - problemem jest niechęć do polskiego sojuszu z niepodległą i wolną Gruzją, która była celem tej wyprawy.

Reklama

Rosja ma prawo do niezadowolenia. Ma w tym rejonie swoje interesy i jak każdy kraj na świecie ma prawo o nie zabiegać i ich bronić. Ale tak, jak czynią to cywilizowane państwa, do których grona chce się zaliczać. Problem zaczyna się w momencie, gdy sięga po metody sowieckie: próby zastraszenia przez rzekomo przypadkowe zrzucenie bomb, wspieranie lokalnych watażków w próbach oderwania części terytorium Gruzji, wreszcie próbę odcięcia kontaktów dyplomatycznych.

Tak wrażliwi na punkcie szacunku do siebie samych i swoich władz Rosjanie tym razem za nic mają nie tylko stosunki z Polską, ale i elementarny szacunek do polskiego prezydenta. Bo przecież wiedzieli doskonale, że to nie wycieczka spragnionych gruzińskiego wina amatorów, ale oficjalna delegacja. Przeczytali przecież czwartkowe oświadczenie Prezydenta RP wyrażającego "głębokie zaniepokojenie wszelkimi próbami naruszenia integralności terytorialnej Gruzji". A mimo wszystko sięgnęli po prymitywne utrudnienia. Może uważają to nawet za dowód siły. Ale jest odwrotnie: słaby i strasznie zakompleksiony musi być kraj, który - szukając wpływów i przekonując do swoich racji - używa argumentu zamkniętej granicy. Prawdziwie sowiecka przebiegłość i dyplomatyczna maestria.