Rząd wycofuje się ze swoich zapowiedzi delegalizacji całego e-hazardu. W piątek w resorcie finansów powstała nowelizacja zaakceptowanego trzy dni wcześniej przez rząd projektu tzw. ustawy hazardowej.

Reklama

Nowelizacja dopuszcza możliwość zawierania zakładów wzajemnych przez Internet i reklamowanie swoich usług przez firmy bukmacherskie działające jedynie w sieci. Tymczasem według projektu przyjętego we wtorek, ta forma hazardu, jak i jej reklama, miała być całkowicie zakazana.

Skąd ta nieoczekiwana zmiana stanowiska? Nasi rozmówcy nieoficjalnie wskazują, że za legalizacją internetowych bukmacherów miał lobbować wicepremier i lider ludowców Waldemar Pawlak.

Jeden z ministrów tak relacjonował nam przebieg wtorkowego posiedzenia rządu: "Pawlak od dawna był orędownikiem e-biznesu. W trakcie dyskusji nad tą ustawą wielokrotnie mówił, że nie wolno nam zakładać kagańca na Internet, bo sieć to przyszłość naszego kraju".



Rzecznik rządu Paweł Graś nie potrafi wskazać pomysłodawcy nieoczekiwanej nowelizacji. Jego zdaniem przyczyna jej powstania była prozaiczna. "To, co jest legalne w realu, powinno być też legalne w internecie. I na odwrót: to, co jest zabronione w realu, musi być zabronione także w internecie" - powiedział nam Graś. Tłumaczył, że rząd zalegalizował internetowe zakłady wzajemne, bo do tej pory była to sfera nieuregulowana prawnie.

Ale kilka dni temu zupełnie co innego mówił jego kolega z rządu, odpowiedzialny za tworzenie tej ustawy wiceminister finansów Jacek Kapica. Opowiadał, że rząd będzie walczył z każdą formą hazardu w internecie. Dlaczego? "Legalizacja hazardu w internecie w Polsce nie przyniosłaby żadnych wpływów do budżetu, bo właściciele stron internetowych z grami hazardowymi i tak płaciliby podatki w rajach podatkowych, a nie w kraju" - argumentował.

Reklama

W rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną" pod koniec października rozwinął ten wątek. Powiedział nam wtedy, że resort finansów liczy na wyższe wpływy od klasycznych bukmacherów, bo rząd zlikwiduje im internetową konkurencję.

Ale przedstawiciele klasycznych, polskich firm bukmacherskich twierdzą, że po wejściu w życie najnowszej wersji ustawy rządowej, do budżetu już w ogóle nie będą wpływać podatki z tytułu zakładów wzajemnych.

"Zostaniemy wyparci przez firmy internetowe. Nowelizacja zakłada bowiem podniesienie nam podatku z 10 do 50 proc. A internetowi bukmacherzy w rajach podatkowych odprowadzają podatek od 2 do 5 proc." - mówi Zdzisław Kostrubała, prezes bukmacherskiej firmy STS. Dodaje, że choć nowelizacja ustawy przewiduje, że internetowi bukmacherzy będą musieli zakładać polskie strony internetowe i prowadzić rachunki w polskich bankach, to i tak podatków w Polsce płacić nie będą. Dlaczego? "Bo unijne prawo jest nadrzędne wobec polskiego i gwarantuje swobodę prowadzenia działalności gospodarczej na terenie UE. Po co więc płacić 50 proc. podatku w Polsce, skoro na Malice jest 0,5 proc.?" - pyta Kostrubała.

Reklama

Ale nowelizacja przyjętego ledwie trzy dni wcześniej projektu to dla rządu kolejny problem w realizacji szybkiej ścieżki legislacyjnej ustawy hazardowej. Donald Tusk mówił, że chce, aby nowe prawo zaczęło obowiązywać od nowego roku. Platforma chce, by ustawa trafiła na biurko prezydenta przed 30 listopada. Ale ingerencję w treść ustawy zapowiada opozycja.

"Ta nowelizacja wyeliminuje z rynku legalnie działające firmy, które są pod pełną kontrolą, w których nie mogą grać nieletni. A w internecie takiej kontroli nie ma. To o to chodziło premierowi, gdy mówił, że chce chronić nasze dzieci?" - dziwi się Marek Wikiński z SLD. Dodaje, że jego klub chce zgłosić poprawkę obciążającą internetowe zakłady wzajemne najwyższą możliwą stawką podatku ze stosowanych przy tego typu działalności w UE.

Ale to nie jedyne zastrzeżenia, które opozycja ma do proponowanej przez rząd nowelizacji projektu ustawy hazardowej. Dokument pojawił się na stronach ministerstwa finansów w piątek wieczorem. A czas na konsultacje społeczne wyznaczono do... niedzielnego wieczora.

"Brak właściwych konsultacji społecznych może być powodem zakwestionowania tej ustawy przez Trybunał Konstytucyjny, gdyby ta ustawa została tam zaskarżona - przekonuje Wikiński.