Dziś znowu politycy PO i PiS straszą się nawzajem wyciągnięciem billingów. Padają duże nazwiska, z jednej strony szefa klubu PO Grzegorza Schetyny, z drugiej prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Czy mają się czego obawiać? Nie jest to wykluczone. Jeśli były szef MSWiA utrzymywał częste kontakty z lobbystami hazardowymi, będzie miał duże problemy. Już stracił stanowisko. Czy podzieli los Chlebowskiego i Drzewieckiego i zostanie skazany przez Donalda Tuska na banicję?

Reklama

Udowodnienie podejrzanych kontaktów kompromituje i może doprowadzić do usunięcia nawet głównych aktorów sceny politycznej w niebyt. Historia billingów w Polsce to także historia zaskakujących przemian na szczytach władzy.

Wy nam Schetynę, my wam Kaczyńskiego

Posłowie PiS Beata Kempa i Zbigniew Wassermann zostali usunięci z komisji hazardowej. – To dlatego, że zażądałam billingów Schetyny – oświadczyła Kempa. Według niej komisja powinna poznać wykaz ewentualnych kontaktów byłego wicepremiera z zamieszanymi w aferę biznesmenami i lobbystami. Ma też przyjrzeć się rozmowom Chlebowskiego i Drzewieckiego.

Reklama

Oficjalnie Kempa i Wassermann zostali odwołani z komisji, bo mają stanąć przed nią jako świadkowie. Wniosek o ściągnięcie billingów, w tym także Schetyny, jednak przeszedł.

– Nie boję się ujawnienia billingów. Nic tam nie znajdą – mówi Schetyna. Ale nieoficjalnie politycy PO przyznają jednak, że sami nie są pewni, co może wyjść z analizy kontaktów byłego wicepremiera.

– Nawet nie chodzi o tego Zbycha i Rycha od afery hazardowej. Grzegorz ma od lat tę samą komórkę. Dzwoni do niego mnóstwo ludzi i nie wszyscy oficjalnie – mówi nam poseł PO. Na wszelki wypadek Platforma rozpoczęła kontratak. – Mamy do czynienia z aferą Przemysława Gosiewskiego, bo "jest uwikłany w procesy tworzenia prawa hazardowego i są wątpliwości względem jego wątpliwego zaangażowania" – mówił w Radiu Zet Sebastian Karpiniuk. I zapowiedział, że PO sprawdzi, z kim rozmawiali telefonicznie Gosiewski, ale także szef PiS Jarosław Kaczyński i były minister sportu Tomasz Lipiec.

Reklama



Kaczyński i Gosiewski mogą jednak spać spokojnie i cieszyć się, że nie przeszły ich pomysły z wydłużeniem czasu przechowywania billingów przez operatorów. Być może ich połączeń już nie uda się odtworzyć. Gosiewski ogłaszał niegdyś projekt PiS, by billingi zachowywano nawet przez 15 lat. Potem Zbigniew Ziobro postulował 5. Stanęło na 2, po których billingi można zniszczyć. – Tak długie przechowywanie billingów pomogłoby wykryć wiele spraw, np. dotyczących porwań dla okupu, w których często dopiero po latach są jakieś dowody wskazujące sprawców – mówi Zbigniew Ziobro, były minister sprawiedliwości. – Ale SLD na jakiś czas obniżył ten próg do roku i nie udało się ustalić wielu faktów np. w aferze Rywina – przypomina. Podkreśla, że z tego samego powodu nie udało się zabezpieczyć wszystkich billingów w sprawie porwania Krzysztofa Olewnika.

Wydobyte przez dziennikarzy przy okazji afery Rywina wykazy połączeń pokazały, że osoby odpowiadające za przygotowanie ustawy medialnej kontaktowały się ze sobą w newralgicznym czasie wielokrotnie. – Z billingów wynika, że uzgodnienia prowadzili Rywin z Robertem Kwiatkowskim, Włodzimierz Czarzasty z Aleksandrą Jakubowską, a także Kwiatkowski z Jakubowską – analizował wówczas redaktor naczelny Gazety Wyborczej Adam Michnik, do którego Rywin zgłosił się z korupcyjną propozycją. Oferował korzystne dla Agory rozwiązania prawne w ustawie medialnej w zamian za łapówkę i twierdził, że przysłała go grupa trzymająca władzę (GTW).

– A udało się dzięki prześledzeniu tych połączeń ustalić, kto wysłał Rywina do Agory? – pytamy Ziobrę, wówczas członka komisji śledczej. – Pokazały pewien krąg towarzysko-polityczny ludzi, którzy podczas tworzenia ustawy wyjątkowo często się kontaktowali. Łączyło ich też to, że byli w sporze z Gazetą Wyborczą. Ale nie udało się potwierdzić, czy ówczesny premier Leszek Miller spotkał się z Lwem Rywinem na Mazurach – wyjaśnia.

O takim spotkaniu mówił Rywin, ale Miller oficjalnie zaprzeczał. – Operator okłamał komisję, twierdząc, że nie da się określić miejsca, w którym używano komórki premiera. A kiedy my przejęliśmy władzę, było już za późno, bo SLD wprowadził ustawę, która nakazywała niszczyć billingi po roku – wspomina Ziobro.



Śledczy i dziennikarze w pewnym momencie byli pewni, że trafili na dowód spisku w sprawie ustawy. Do Aleksandry Jakubowskiej wykonano wiele połączeń z budek telefonicznych i różnych nieznanych numerów. – Już się cieszyli, że uda się jej udowodnić wprost jakieś niecne knowania. Okazało się jednak, że to jedna wielka pomyłka – mówi poseł SLD. – O ile dobrze pamiętam, ktoś dał ogłoszenie, że zatrudni pracownika w budce z hot dogami i podał numer komórki. Pech chciał, że w druku pomylono jakąś cyfrę i wyszedł numer Jakubowskiej. Pani minister odbierała więc telefony z pytaniem, czy zatrudni sprzedawcę kiełbasek, a nie by wykreślać czy dodawać gazety "lub czasopisma" – żartuje.

Na tropie przecieku, czyli z kim gadał Rapacki

Za pomocą analizy billingów bardzo często służby i prokuratura próbują też ustalić źródło przecieku informacji np. do mediów. Tak było w aferze starachowickiej. Rzeczpospolita napisała, że trzech posłów SLD, w tym wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Zbigniew Sobotka, jest zamieszanych w ostrzeżenie za pośrednictwem starachowickich samorządowców miejscowego gangu przed akcją CBŚ. Dowodem było nagranie podsłuchiwanej przez policję rozmowy telefonicznej posła Jagiełły z samorządowcami. Nagłośnienie tej informacji spowodowało przyśpieszenie śledztwa, dymisję Sobotki, zarzuty dla wszystkich trzech posłów, awanturę w Sejmie. Osłabionemu po aferze Rywina SLD notowania zaczęły lecieć na łeb na szyję.

– Musieliśmy wiedzieć, kto sprzedał wiadomość do prasy. Podejrzewaliśmy Adama Rapackiego, wtedy zastępcę komendanta głównego, a dziś wiceszefa MSWiA – wspomina poseł SLD. Komenda Główna Policji ściągnęła i przeanalizowała billingi wszystkich, którzy wiedzieli o sprawie. Szukano połączeń z dziennikarzami. Sprawdzano m.in. komendanta głównego i jego zastępców, w tym Rapackiego. Policjantom wyszło z analizy połączeń, że Adam Rapacki rozmawiał ze mną (byłam autorką tekstu o aferze starachowickiej) w ciągu trzech miesięcy około 100 razy. Wynik tej analizy triumfalnie ogłosiła związana z SLD Trybuna, stwierdzając, że to dowód, kto był źródłem przecieku i kłopotów Sobotki. Nawet poważni publicyści dali się na to nabrać i gromili tak częste kontakty dziennikarzy z policjantami. Główną konsekwencją takich ustaleń była dymisja Rapackiego i zesłanie go na oficera łącznikowego do Wilna.



– To była nasza totalna wtopa – przyznawał kilka lat później policjant z Komendy Głównej. Otóż okazało się, że policjanci się pomylili i nie zrobili zestawienia połączeń Rapackiego i moich, ale Rapackiego i... jego żony. Ze mną w tym czasie wiceszef policji rozmawiał trzy razy.

Koronny dowód znaleziony w Marriotcie

O tym, że jest ofiarą billingów, może mówić wprost Janusz Kaczmarek, były szef MSWiA w rządzie PiS. Dowodzona przez Ziobrę prokuratura szukała źródła przecieku w tzw. aferze gruntowej. Chodziło o ustalenie, kto ostrzegł wicepremiera Andrzeja Leppera przed operacją specjalną CBA dotyczącą odrolnienia gruntów w zamian za łapówkę. Jednym z istotnych ogniw w ostrzeżeniu Leppera miał być biznesmen Ryszard Krauze.

– Nie spotkałem się z Krauzem – twierdził Kaczmarek. Bagatelizował tę znajomość, zapewniając, że widział go trzy razy w życiu na oficjalnych spotkaniach.

Według prokuratury kłamał. Jak to ustalono?

Lepper ogłosił podczas konferencji prasowej, że coś mu grozi i został ostrzeżony. ABW ustaliła, że wpadł w panikę po wizycie w swoim gabinecie posła Samoobrony Lecha Woszczerowicza. Z jego billingów wynikało, że kontaktował się nocą z Krauzem, a z BTS-ów, połączeń z najbliższą stacją przekaźnikową telefonii komórkowej, że pojawił się w hotelu Marriott. Na 40. piętrze tego hotelu swój apartament miał biznesmen Krauze. Na niższych piętrach były też biura jego firmy. Dalsze ustalenia pokazały, że mniej więcej w tym samym miejscu i czasie – czyli nocą 5 lipca 2007 r. w Marriotcie – zalogowała się oficjalna komórka tylko jednego człowieka, który miał wiedzę o planowanej następnego akcji. Była to komórka Kaczmarka, który – jak się okazało – zadzwonił do dziennikarza.

Na pokazanych podczas słynnej multimedialnej prezentacji prokuratury nagraniach wyraźnie było widać, jak Kaczmarek po spotkaniu w Pałacu Prezydenckim jedzie do hotelu, następnie kamery hotelowe pokazały, jak wjeżdża windą i krąży po korytarzach 40. piętra. Wyraźnie było widać, że rozmawia przez dwie różne komórki, które chowa do różnych kieszeni. Numer pierwszej był znany. Dzięki prześledzeniu BTS-ów ustalono numer także drugiego telefonu. Okazało się, że był to telefon na kartę prepaid. Z kim z niego rozmawiał?



Billingi pokazały, że w krytycznym momencie łączył się z telefonem, też prepaidowym, używanym przez Krauzego.

Niedawno prokuratura umorzyła śledztwo przeciwko Kaczmarkowi i Krauzemu, uznając, że kłamali, ale nie popełnili przestępstwa, bo robili to w ramach przysługującego im prawa do obrony. Wcześniej obaj mieli przedstawione zarzuty składania fałszywych zeznań i utrudniania postępowania.

Totalna kontrola

Monitoring uliczny, hotelowy, komórki, komputery, karty bankomatowe, karty wejściowe z czipami, samochodowe GPS-y – wszystkie te elektroniczne cuda powodują, że niemal każdy nasz ruch może zostać odtworzony. Jeśli do tego dodać stosowane operacyjnie i procesowo (czyli na podstawie decyzji prokuratury i sądu) podsłuchy, podglądy i kontrolę korespondencji oraz nielegalne i półlegalne działania agencji detektywistycznych, dysponujących mikrofonami kierunkowymi, ukrytymi kamerami i najnowszymi urządzeniami do skanowania np. połączeń komórkowych, uświadamiamy sobie, że jesteśmy pod totalną kontrolą. Takie nadzwyczajne środki stosuje się jednak tylko w wyjątkowych sytuacjach. Billingi natomiast są łatwo dostępne. Może ich zażądać policja, prokuratura, a nawet straż miejska bez zgody sądu. Bez trudu zdobywają je agencje detektywistyczne na potrzeby np. spraw rozwodowych. Taki widniejący czarno na białym dowód kontaktów np. z konkurencją czy dziennikarzami niekiedy wystarcza, by pracownik podejrzany o nielojalność stracił pracę. Prokuratorowi czy policjantowi grozi zarzut ujawnienia tajemnicy państwowej lub służbowej, a billing jest poważną poszlaką obciążającą, zwłaszcza kiedy dojdzie do jakiegoś przecieku.



Jeżeli billingi polityków trafią do komisji, jest duże prawdopodobieństwo, że wyciekną do mediów.

– Schetyna nie musi się bać ujawnienia swoich billingów, bo jego metoda jest bardzo skuteczna – mówi nam poseł PO zaprzyjaźniony z szefem klubu.

– Jaka to metoda?

– Są dwa podstawowe sposoby radzenia sobie z totalnym śledzeniem każdego ruchu z wykorzystaniem naszych własnych telefonów – tłumaczy. – Pierwszy to mieć jeden podstawowy numer telefonu, ten, z którego będą brać billingi, oraz często zmieniane aparaty na karty prepaidowe. Jeden numer służy do kontaktów tylko z jednym człowiekiem. I druga metoda, którą właśnie stosuje Schetyna, to używanie jednego telefonu do wszystkich kontaktów. W takim gąszczu łatwiej ukryć ten jeden, na którym nam zależy, by nie wyszedł na jaw. Wytłumaczy się, że "każdy mógł do niego zadzwonić i nie pamięta nawet, o czym rozmawiali".

– A czemu nie powie pan tego pod nazwiskiem?

– Bo ja też stosuję taką metodę.

– A który polityk stosuje tę pierwszą?

– Np. Ziobro, który ma kilka telefonów...

Obecny europoseł rzeczywiście jeszcze jako minister sprawiedliwości w rządzie PiS wraz ze swoimi współpracownikami używał telefonów na karty prepaid. Wyszło to na jaw m.in. podczas przesłuchań prokuratorów przed komisją ds. nacisków.



– Ale wtedy chodziło o coś innego. Mieliśmy informacje, że możemy być podsłuchiwani. Wtedy CBA dostarczyło grupie osób telefony na prepaidy – tłumaczy nam dzisiaj Ziobro.

Dziennikarze, politycy, biznesmeni stosują jeszcze inne metody ukrywania swoich kontaktów. Wiedząc, że policja będzie szukać człowieka, który zdradził mi informacje o aferze starachowickiej, zadzwoniłam do kilkunastu osób, które o niej wiedziały. Wszyscy więc byli podejrzani i nie można było ustalić, czy i która z nich przekazała mi jakąś informację, a z którą rozmawiałam wyłącznie o pogodzie.

– Dzwonię z telefonu swojego asystenta, który jest zarejestrowany na przypadkową osobę – tłumaczył mi niedawno jeden z posłów, kiedy wyświetlił mi się kompletnie nieznany numer.

– W gadaniu przez telefon ograniczam się do umówienia spotkania i dzwonię z przypadkowych aparatów – przyznaje inny.

Po drugiej stronie staje jednak technika. Prokuratura, policja i służby specjalne coraz częściej korzystają ze specjalnego programu do analizy billingów, ale także innych elektronicznych informacji o naszych ruchach. Tylko przy ściganiu gangsterów nie budzi to kontrowersji.