Rosół zamykał korowód świadków kluczowych dla wyjaśnienia najważniejszych aspektów afery hazardowej. Tak jak Mirosław Drzewiecki i Zbigniew Chlebowski miał udowodnić, że cała afera była wymysłem CBA i obalić tezy Mariusza Kamińskiego. Próbował. W mowie wstępnej nazwał byłego szefa CBA "specjalistą od wyciągania wniosków bez faktów". "To, że trzy lata stał na czele służby specjalnej, wygląda na czarną komedię, ale mi nie jest do śmiechu" - komentował. Ale już pierwsza seria pytań posłów obnażyła jego linię obrony. Zgubiło go to, że w przeciwieństwie do wcześniejszych świadków, nie zasłaniał się niepamięcią.

Reklama

Kluczowe miały być zeznania Rosoła w sprawie spotkania w restauracji Pędzący Królik 24 sierpnia 2009 r. Według CBA to wtedy wyjawił Magdalenie Sobiesiak, że CBA węszy wokół ustawy hazardowej. Rosół zapewniał, że podczas spotkania nie było mowy o tej akcji, bo o niej nie wiedział. Miał jedynie zniechęcać córkę Ryszarda Sobiesiaka do starania się o posadę członka zarządu Totalizatora Sportowego. Powodem miał być lipcowy donos Marka Przybyłowicza, byłego doradcy Totalizatora. Kolportował on informacje, że Drzewiecki chce obsadzić tę spółkę „łódzką mafią”. Jednak już chwilę potem Rosół charakteryzował Przybyłowicza jako osobę, która zalewa urzędy donosami o nieprawidłowościach, które się nie potwierdzają.

A dlaczego Sobiesiakówna mówiła później ojcu, że "tam KGB, CBA"? Rosół nie wykluczył, że tak jej scharakteryzował Przybyłowicza. Ten grozi mu za to sądem. "Bzdura totalna, nie miałem świadomości, że Magdalena Sobiesiak bierze udział w tych zabiegach. Nie znam jej, nie widziałem" - powiedział nam Przybyłowicz.

Spotkanie Rosoła z Magdaleną Sobiesiak miało miejsce pięć dni po sytuacji, którą CBA uznaje za początek przecieku. Od 25 sierpnia kontakty polityków Platformy z przedsiębiorcami branży hazardowej urwały się. Podczas pytań Beaty Kempy z PiS okazało się, że 19 sierpnia, czyli w dniu uznawanym przez CBA za kluczowy dla wątku przecieku, Rosół grał w piłkę z liderami Platformy. "Spotkałem się z Grzegorzem Schetyną, Sławomirem Nowakiem, Donaldem Tuskiem" - wyliczał na prośbę posłanki skład drużyny. Zapewniał, że rozmowy przed meczem i po nim dotyczyły jedynie formy sportowej, a nie sprawy hazardu czy akcji CBA.

Reklama

czytaj dalej



19 sierpnia rano premier Tusk wezwał ministra sportu i wypytywał go o nieprawidłowości przy pracach nad ustawą hazardową. Tego samego dnia w resorcie Drzewiecki sprawdzał, jak doszło do powstania pisma, w którym podległy mu resort rezygnował z dopłat do automatów o niskich wygranych. Rosół zapewnia, że sprawą w ogóle się nie interesował. A o tym, czym są dopłaty, dowiedział się dopiero po wybuchu afery.

Rosół podważał nie tylko teorię o przecieku, ale nawet o tym, że ktokolwiek podejmował w sprawie córki Sobiesiaka specjalne zabiegi, by dostała posadę w Totalizatorze. Największe wątpliwości budziła treść mejla, którego wysłał ze służbowego adresu do wiceszefa resortu skarbu Adama Leszkiewicza. Napisał w nim, że Sobiesiakówna jest rekomendowana przez resort sportu. Potem zaprzeczał, że ktokolwiek ją rekomendował. Kilkakrotnie cytował jedną ze słownikowych definicji, która określała rekomendowanie jako chwalenie kogoś. "Ale nie powinienem używać słowa "rekomendacja", to błąd, przepraszam. A minister Drzewiecki nie wiedział o tym mejlu" - podkreślał Rosół. Działania na rzecz córki Sobiesiaka i pomoc, jaką okazywał biznesmenowi przy kilku jego interesach, starał się przedstawić jako zwykłą interwencję, na kórą liczył obywatel i którą otrzymał od członka gabinetu ministra. "Czy nie traktuje pan tego jako przekroczenia uprawnień w kontekście kodeksu karnego?" - zapytał w końcu Arłukowicz. "Niech pan mnie nie straszy. Nie zamknąłem się w gabinecie, nie wyłączyłem telefonów i nie powiedziałem wszystkim „idźcie do diabła”. Mój gabinet był otwarty 24 godziny na dobę. Jeśli mam ponieść odpowiedzialność za to, że pomagam ludziom, to poniosę" - mówił Rosół.