Rządzenie państwem wymaga wiedzy w wielu, często zaawansowanych dziedzinach. Nawet jeśli premier ma sprawne zaplecze, to i tak na nim spoczywa odpowiedzialność za ostateczny kształt decyzji. Żeby mógł swoją rolę pełnić dobrze, musi orientować się w setkach zagadnień ze sfery publiczno-państwowej. Bracia Kaczyńscy obiecywali co prawda, że zreformują służbę zdrowia czy finanse publiczne, ale nie ukrywali, że sprawy gospodarcze są dla nich do pewnego stopnia abstrakcyjne. Od gospodarki mają przecież Zytę Gilowską.

Reklama

Trudno też przypisywać liderom PiS specjalną biegłość w sprawach polityki zagranicznej. Rządy PiS wsparte na tym odcinku przez minister Annę Fotygę to wielomiesięczne pasmo większych i mniejszych potknięć. Bracia Kaczyńscy wydają się nie rozumieć, że zależności w polityce zagranicznej wypracowuje się latami. Jeśli więc udało się w latach 90. osiągnąć przyjazne stosunki z Niemcami, to może nie warto psuć ich w ciągu kilku miesięcy tylko po to, by zdobyć kilka głosów wyborczych. Jarosław Kaczyński uznał jednak, że warto, i nie zawahał się wygrywać antyniemieckich lęków w kolejnych kampaniach. Nie lepiej jest w relacjach z Rosją.

Jeśli nie gospodarka i nie dyplomacja, to może służba zdrowia? Szkolnictwo? Rozwój regionalny? Niestety - żadna z tych dziedzin nie jest mocną stroną braci Kaczyńskich. W takim przypadku powinni przynajmniej mieć za swoimi plecami sztab profesjonalistów, którzy będą w odpowiednich momentach podsuwać im gotowe rozwiązania. Jednak i tu skuteczność tej ekipy stoi pod znakiem zapytania. Wystarczy spojrzeć na obsadę Kancelarii Prezydenta. Zdaje się, że pierwszym profesjonalistą jest tam zatrudniony ledwie kilka miesięcy temu Michał Kamiński. Pozostali wydają się nie wiedzieć, na czym polega ich rola. Trudno się więc dziwić kolejnym niezręcznościom, jakie przydarzają się prezydentowi w zagranicznych podróżach. Choćby i ostatnio w USA służby amerykańskie nie były momentami pewne, czy mają do czynienia z prezydentem Kaczyńskim czy Kwaśniewskim - brzmi podobnie, ale różnica jednak spora.

Skuteczności architektom IV RP brakuje i w sztandarowych kwestiach, choćby zwalczania mitycznego "układu". Ja sam byłem niegdyś skłonny uwierzyć w jego istnienie. Cóż z tego, skoro ani minister Macierewicz, ani profesor Zybertowicz, ani nikt inny nie przedstawił nań w ciągu ostatnich dwóch lat choćby pół dowodu? A mimo to ów "układ" wymyślony przez braci Kaczyńskich definiował debatę publiczną przez długie miesiące. Bo jest coś, co ich pasjonuje: to polityka wiecowa.

Reklama

Trudno odmówić Jarosławowi Kaczyńskiemu zdolności porywania tłumów. Jego charyzma i łatwość tworzenia trafnych zbitek słownych - niechby to był nawet "zamokły kapiszon" - powoduje, że z niezwykłą zręcznością umie on grać na emocjach wyborców. Popularność PiS wytłumaczył ostatnio profesor Paweł Śpiewak, mówiąc, że bracia Kaczyńscy adresują swój przekaz do ludzi tak jak oni upokorzonych przez PRL. Niewątpliwie jest bowiem upokarzające, kiedy gazety wyciągają prezydentowi, że w swoich pracach naukowych powoływał się na teorie Lenina. On oczywiście będzie tłumaczył, że wymusił to system - i znakomita większość Polaków po czterdziestce doskonale to zrozumie.

Wszyscy przecież żyli w upokarzającym systemie, który "wymuszał" wynoszenie z pracy papieru toaletowego i długopisów czy podlizywanie się partyjnym aparatczykom. Wykorzystując to upokorzenie i oferując wspólnotę krzywd, Kaczyńscy trafili w dziesiątkę. To oni dziś stoją na czele tych, którzy najbardziej nienawidzą PRL i jej kontynuacji III RP.

Być może jednak jestem niesprawiedliwy dla liderów PiS, twierdząc, że nie mają merytorycznej wiedzy o sprawach państwa. Być może oni doskonale wiedzą, że aby dopiąć budżet, trzeba ciąć wydatki, a służba zdrowia dawno powinna być sprywatyzowana. Ale wiedzą również, że takie posunięcia mogą odebrać im społeczne poparcie. Dlatego skuteczność rządzenia zastąpili skutecznością mówienia o rządzeniu.