Przede wszystkim pełno w eterze wyzwisk rzucanych z prawej do lewej i z powrotem. Począwszy od Jarosława Kaczyńskiego, który stwierdził, że nie podejmie debaty z Donaldem Tuskiem jako pomocnikiem Kwaśniewskiego, a skończywszy na Bronisławie Komorowskim, który w odpowiedzi wymyślił, że do debaty dojdzie, jeśli premier urośnie 15 cm. Nawet legendę "Solidarności" Bogdana Borusewicza szef rządu podsumował jako "zamokłego kapiszona". Co więcej, usłyszeliśmy, że zwycięstwo PO będzie oznaczało drugi 13 grudnia. W tej paraleli Jarosław Kaczyński poszedł dalej, twierdząc też, że w takim przypadku ludzie PiS będą represjonowani. Przewodniczący PO z kolei zarzucił, że rządzący są "pazerni i nieudolni". Pazerni na co? Tego nie wytłumaczył. Tu nie chodzi bowiem o prawdziwy spór, ale o wzajemne obrzucanie się błotem.
W niespotykany sposób fauluje też prezydent, który, co prawda, oddał legitymację PiS, ale całym sercem jest z bratem. Nie chcę sugerować, że Nelly Rokita jest osobą nieświadomą i bezwolną, ale nie mam wątpliwości, że została bezwzględnie wykorzystana do politycznej walki. Prezydent zatrudnił ją jako doradcę właśnie w czasie kampanii przede wszystkim po to, by wyeliminować z gry Jana Rokitę, i to mu się udało. Nelly Rokita dała się wykorzystać.
Nie było też zręcznym pomysłem, by Lech Kaczyński akurat podczas kampanii wyborczej pośmiertnie awansował zamordowanych w Katyniu oficerów. Na szczęście rodziny zabitych i z Andrzejem Wajdą na czele skutecznie go od tego odwiodły. Pozostaje jednak wrażenie, że prezydent Lech Kaczyński angażuje się w walkę, w którą angażować się nie powinien.
Ale nie fair są też inne chwyty stosowane w wyborczych sztabach. Nie w porządku jest, kiedy premier swoimi wypowiedziami dzieli Polskę na Polskę Jarosława Kaczyńskiego i Polskę Aleksandra Kwaśniewskiego. Taki podział jest nieprawdziwy i nieuczciwy. Nie można udawać, że przed 2005 rokiem, zanim do władzy doszedł PiS, Polską trząsł Kwaśniewski. Owszem, był prezydentem przez 10 lat, ale w tym czasie mieliśmy różnych premierów i różną władzę, z AWS i Jerzym Buzkiem na czele. Nieuczciwym opisem rzeczywistości jest i zarzut, jakoby przez 17 lat w Polsce dobrze się żyło jedynie salonom, oligarchom i rozmaitym kastom. Teraz PiS chce wynagrodzić ten czas "ludziom uczciwym": zapowiada pomoc i solidarne państwo. Tylko że pomagać ludziom, którym się nie powiodło, można pod warunkiem, że rozwija się gospodarka. W Polsce się to udało, ale bynajmniej nie tylko dzięki zasługom obecnej władzy. Rozwój gospodarczy nie spadł nam z nieba, lecz został wypracowany przez kolejne rządy, dzięki wejściu do Unii Europejskiej, dzięki dorobkowi III RP, którego prezes PiS w najmniejszym stopniu nie chce uznać. Nieumiejętność przyznania, że poprzednie władze nie tylko "kłaniały się w pas", ale miały też sukcesy, z których dziś korzysta rząd, jest zakłamywaniem rzeczywistości.
Co więcej, Jarosław Kaczyński może dużo mówić o pomaganiu słabszym, ale to jego rząd do końca sprzeciwiał się podwyższeniu ulgi podatkowej na dziecko. Również becikowe należne każdej rodzinie z okazji urodzenia dziecka zostało przegłosowane wbrew PiS przez LPR i PO. Mówienie o tym jako o osiągnięciu partii rządzącej jest grubym nadużyciem.
Również reklamówki telewizyjne pełne są chwytów poniżej pasa. O ile na początku historyjka o życiu oligarchów mogła być zabawna, o tyle kolejne jej odcinki były coraz bardziej niesmaczne. Coraz więcej w nich było aluzji obraźliwych wobec konkurentów - że Platforma nie ma nic do powiedzenia, że z Tuskiem nie ma o czym debatować, bo jest już przegrany. PO nie pozostała dłużna, podbierając PiS aktorów grających w spotach - zagrywka sprytna, tylko że jałowa. Wciąż nie wiemy, co PO chciała nam w swoich reklamówkach przekazać. Niepotrzebnie włączyła w to wszystko prezydenta, wypominając mu nieszczęsne "spieprzaj dziadu" - tylko co to ma do wyborów parlamentarnych? Sztaby na antenach radia i telewizji zabawiają się między sobą, zapominając przedstawić swój program.
Kiedy wreszcie Donald Tusk postanowił zagrać merytorycznie, znów zabrzmiało fałszywie: skrytykował rządy PiS za śmiertelne ofiary na drogach, i to zawyżając ich liczbę. To był cios zupełnie nietrafiony. W co jak w co, ale w to, że PiS odpowiada za wypadki na drogach ludzie nie uwierzą. Myślę, że sam Tusk też w to raczej nie wierzy. Wykorzystał ludzką tragedię i śmierć do walki politycznej, ale trzeba przyznać, że pierwszy zrobił to Zbigniew Ziobro, kiedy obwinił SLD za samobójstwo Barbary Blidy. Premier, zamiast tę skandaliczną wypowiedź wyciszyć, zagrał tą samą nutą, dodając, że gdyby pani Blida zapisała się do PiS, to dziś mogłaby żyć. Równie obrzydliwie wykorzystał tę tragedię Wojciech Olejniczak, kiedy część winy przypisał Andrzejowi Lepperowi. Widać, że politycy nie mają już za grosz wstydu, skoro w wyborczej walce szargają takie świętości jak ludzka śmierć.
Kampania toczy się przede wszystkim w mediach, a największe medium - TVP - pozostawiono poza kontrolą, i to jest największy grzech tej kampanii. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nie bada czasu antenowego, jaki jest poświęcony poszczególnym sztabom, bo pani przewodnicząca postanowiła sama do Sejmu wystartować. Wystarczy powiedzieć, że w jednym tylko wrześniowym tygodniu czas poświęcony PiS był niemal dwa razy dłuższy od czasu poświęconego PO. A do tego dochodzą jeszcze materiały pokazujące prace premiera, prezydenta i rządu. W tej sytuacji trudno mówić o równych szansach politycznych konkurentów. Sprawy nie ma kto monitorować, więc mamy do czynienia z jednym wielkim skandalem. Ale nie jedna pani Elżbieta Kruk nagina demokratyczne standardy. W normalnym państwie byłoby też nie do pomyślenia, żeby do parlamentu startował aktualny szef kontrwywiadu. A pan Macierewicz startuje i uważa, że wszystko jest w porządku, bo pełnienie swojej funkcji na czas kampanii zawiesił. Najzabawniejszy jest w tym wszystkim Kazimierz Marcinkiewicz, który już sam nie wie, co ze sobą zrobić: rano budzi się z myślą, że zapisał się do PO, a wieczorem znów śni w piżamie PiS.
Nie widziałam jeszcze kampanii z taką ilością fauli. Widać politykom puściły hamulce. Nie wiem, czy tak zgniła kampania daje w ogóle szanse na wybranie zdrowego Sejmu.