Miller wspomina czasy, gdy Szmajdziński - dzięki jego poparciu - dostał się do KC PZPR. Wypomina mu również posadę ministra w swoim rządzie. Wytyka, że nie skreślił go z listy kandydatów na posłów do Sejmu w 1991 roku, choć niektórzy się tego domagali.
"Kwaśniewski z Cimoszewiczem żądali bowiem ode mnie, aby wyczyścić listy SLD z takich kompromitujących nazwisk jak Janik, Jaskiernia czy Szmajdziński i wystarczyło tylko skinąć głową, a nie stawiać się i pracować na miano niereformowalnego betonu" - wspomina na swoim blogu Leszek Miller.
"Czasy się zmieniają i mój były przyjaciel, od dwóch lat żyjący nadzieją, że władza na lewicy będzie leżała na ulicy, kiedy on akurat będzie tamtędy przechodził, dostrzegł wreszcie swoją szansę i nie chce, żeby coś pokrzyżowało mu szyki" - tłumaczy postępowanie Szmajdzińskiego.
Dostało się także innym byłym kolegom z SLD, którzy słaby wynik Lewicy i Demokratów tłumaczą plebiscytowym charakterem wyborów. Mówią, że wyborcy chcieliby zagłosować na LiD, ale głosowali na PO, bo uznali, że jest ona alternatywą dla PiS.
"Koledzy, właśnie o to chodzi w opozycji. Żeby być alternatywą i żeby wyborcy to widzieli. Tłumaczenie przyjęte w SLD przypomina opowieść faceta, który chciał wygrać konkurs chopinowski, tylko inni lepiej grali na fortepianie" - pisze były premier.
Leszek Miller wypomina im nieumiejętność działania w opozycji, by zaraz potem przypomnieć swoje sukcesy w tym zakresie, gdy to on kierował SLD za czasów rządu AWS-UW.