To już nie jest spór polityczny, ale wojna o głowę Macierewicza. Platforma Obywatelska ogłosiła nawet, że chce postawić go przed Trybunałem Stanu za "działanie na szkodę państwa" podczas likwidacji służb wojskowych. Szybko jednak okazało się, że była to nieprzemyślana inicjatywa, bo przepisy nie przewidują, by szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego odpowiadał politycznie przed Trybunałem.
Ale PO nie odpuszcza. "Jesteśmy zdeterminowani do zawiadomienia prokuratury o przestępstwach, których mógł dopuścić się w służbach Macierewicz" - powiedział DZIENNIKOWI szef klubu parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski. A szef MSZ Radosław Sikorski, który kierował MON w rządzie PiS, dodał: "Rachunek za działalność Macierewicza należałoby wystawić byłemu premierowi Jarosławowi Kaczyńskiemu".
Co obciąża Macierewicza? Tak jak opisywaliśmy, bałagan w dokumentacji finansowej i w kadrach służb. Jak choćby słynne już 17 dni, w czasie których można było zostać oficerem. Ale to nie koniec listy. Jak ustaliliśmy, są kolejne, poważniejsze zarzuty.
W archiwum SKW brakuje tajnych dokumentów, z których część osobiście wypożyczył Antoni Macierewicz, kiedy jeszcze kierował tą służbą. Dotyczy to akt kilku operacji służb, m.in. o kryptonimach Grafit (sprawa mafii paliwowej) i Transfer. Brakuje także wielu pojedynczych dokumentów wyjętych z akt personalnych, teczek pracy agentów i rozpracowań operacyjnych. Gdzie one są? Nie wiadomo. Niektóre mogły zostać wywiezione do prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego, dokąd w ostatnich dniach rządów PiS przeniosła się komisja weryfikacyjna kierowana obecnie przez Jana Olszewskiego. Według prawników obowiązek rozliczenia się z tajnych materiałów spoczywa jednak na tym, który je wypożyczył.
A to oznacza, że Macierewicz dalej będzie musiał się tłumaczyć. Wczoraj atakował:
"Zawiadomię prokuraturę, że pułkownik Grzegorz Reszka dopuścił do ujawnienia tajemnicy państwowej" - zapowiedział podczas konferencji prasowej. "Nie jest prawdą, że można było zostać oficerem w 17 dni" - mówił. Zdaniem Macierewicza trwało to "nawet pół roku", bo najpierw trzeba było przejść dwumiesięczny kurs podoficerski i trzymiesięczny kurs oficerski.
"A czy w pół roku można wykształcić pełnowartościowego oficera kontrwywiadu wojskowego?" - dociekali dziennikarze. "Taki okres szkoleń jest wystarczający do wykonywania niektórych funkcji w SKW, a żadne przepisy nie określają, żeby takie szkolenia miały trwać dłużej" - przekonywał. Przyznał jednak, że tak wyszkoleni funkcjonariusze nie byli wysyłani do ochrony naszych wojsk na misjach zagranicznych.