DZIENNIK dotarł do tego 30-stronicowego dokumentu, roboczo nazywanego w rządzie pakietem Kudryckiej. Co zawiera?

• likwidację habilitacji jako stopnia naukowego,

• możliwość zdobywania doktoratu już po uzyskaniu tytułu licencjata z pominięciem tytułu magisterskiego, zróżnicowanie stopnia doktora na zawodowy i naukowy,

• wyodrębnienie uprzywilejowanych uczelni głównych,

Reklama

• wzmocnienie kompetencji rektorów szkół wyższych, np. w sprawach budżetowych,

badanie jakości nauczania przez zewnętrznych audytorów,

• wprowadzenie dofinansowania studiów w uczelniach niepublicznych – początkowo tylko na poziomie studiów i przewodów doktorskich,

• rozbudowanie systemu stypendialnego dla najuboższych studentów,

• przeznaczenie zaoszczędzonych na reformie KRUS pieniędzy na wsparcie dla studentów ze wsi,

• włączenie informatyzacji uczelni wyższych do strategii informatyzacji kraju.

Reklama

Projekt wygląda ambitnie, ale z załączonego harmonogramu wynika, że tylko dwie zmiany prawne - dotyczące uczelni uprzywilejowanych i informatyzacji - mają zostać uchwalone jeszcze w tym roku. Pozostałe w kolejnych latach. Co więcej, niektóre propozycje, jak "podobne zasady finansowania studiów na uczelniach publicznych i niepublicznych", co można rozumieć jako wprowadzenie odpłatności za naukę, zostały określone jako zamierzenia długoterminowe. Takie określenie pada także przy pomysłach zakazu pracy na dwóch etatach, wprowadzenia nowego systemów kredytów studenckich i zredukowaniu liczby kierunków studiów.

Co na to eksperci i środowisko akademickie? Większość naszych rozmówców zwraca uwagę na dwie sprawy. Pierwsza to rozciągnięty w czasie harmonogram realizacji i brak precyzji. "Ten projekt jest dziwny, jest w nim wiele niejasności, szczególnie dla kogoś takiego jak ja, kto nie rozumie języka biurokratycznego" -ocenia prof. Michał Głowiński. A Mirosław Handke, były minister edukacji, mówi: "Podoba mi się, że rektor będzie miał większą autonomię. Niepokoi mnie jednak, że odsuwa się w czasie ograniczenie dwuetatowości, bo to powinien być priorytet reformy".

Opozycja już sygnalizuje swoje negatywne stanowisko. Według wiceszefa sejmowej komisji edukacji Sławomira Kłosowskiego (PiS) ta zwłoka to ewidentny przykład, że minister Kudrycka jest rzecznikiem prywatnych uczelni. "Gdyby natychmiast ograniczono proceder dwuetatowości, ucierpiałyby na tym uczelnie niepubliczne, które bazują na kadrach uniwersyteckich" - mówi Kłosowski.

Najgorsze oceny zbiera propozycja dotycząca zmiany modelu kariery naukowej. Sprzeciw wobec likwidacji habilitacji jest podnoszony od dawna. W poniedziałek zaprotestowali przeciwko niej wybitni humaniści w liście otwartym do premiera.

Jednak reformy Kudryckiej mają pójść jeszcze dalej. Resort proponuje zróżnicowanie stopnia doktora na zawodowy i naukowy. "To deprecjacja tego stopnia!" - grzmi Handke.

Ale pakiet Kudryckiej wcale nie zadowala rektorów uczelni niepublicznych. Liczyli, że minister już teraz dofinansuje ich szkoły z budżetu. Tymczasem ona proponuje, by publiczne pieniądze trafiły jedynie do kilku uczelni prowadzących studia doktoranckie. "Państwo powinno dofinansowywać małe, prowincjonalne uczelnie dające tytuł licencjata. To dzięki nim młodzież spoza metropolii ma szansę na wykształcenie wyższe" - przekonuje były przewodniczący Konferencji Rektorów Uczelni Niepaństwowych prof. dr hab. Józef Szabłowski.

p

Prof. Głowiński: Niejasny projekt reformy

Zuzanna Dąbrowska: Czy projekt pani minister Kudryckiej reformy szkolnictwa wyższego doprowadzi do przełomu?
Michał Głowiński*: Ten projekt jest dziwny. Jest w nim wiele niejasności, szczególnie dla kogoś takiego jak ja, kto nie rozumie biurokratycznego języka pani minister. Ale są też luki – np. w nauce polskiej w najróżniejszych jej przekrojach ogromną rolę odgrywa Polska Akademia Nauk. W tym projekcie nie ma o tym wzmianki.

Czy pomysł tworzenia ligi uczelni flagowych oraz konsolidacja tych słabszych podniesie poziom nauki?
Konkurencja między szkołami wyższymi jest potrzebna. Ale trudno ją wprowadzać odgórnie i sztucznie wywoływać. To musi się ukształtować naturalnie i tylko wtedy będzie naprawdę dobre, i dla dydaktyki, i dla nauki. Inaczej będzie wyglądało dobrze tylko w sprawozdaniach dla urzędników. To musi być prawdziwa konkurencja dotycząca realnego dorobku i osiągnięć naukowych.

Czy utworzenie grupy najlepszych uczelni nie odbije się źle na tych mniejszych?
Może tak się zdarzyć. Mamy kilka uniwersytetów z ogromnymi tradycjami, a w ciągu ostatnich lat powstały uniwersytety w mniejszych miastach. Im na pewno będzie trudno aspirować do miana uczelni flagowej. Ale dla dydaktyki i studentów są one przecież ogromnie ważne. Obserwuję zresztą od pewnego czasu, jak nadanie szkole rangi uniwersytetu wpływa na podniesienie się poziomu poszczególnych dyscyplin naukowych. Jestem historykiem literatury, polonistą, więc dostrzegam to najmocniej w swojej dziedzinie. Polonistyka na Uniwersytecie Śląskim trzydzieści lat temu była nędzna, prowincjonalna i nieciekawa. A teraz jest tam wielu zdolnych ludzi i ta polonistyka robi się świetna! Drugi przykład jest z jeszcze młodszego uniwersytetu w Szczecinie. Znam młodych ludzi, którzy dzięki jednemu człowiekowi – profesorowi Erazmowi Kuźmie, który ich wychował, tworzą znakomitą kadrę i ten kierunek teraz zaczyna się wybijać w skali kraju. Takie procesy trzeba promować, a nie tworzyć sztuczne organizmy i podziały.

Wspomniał pan o młodej kadrze. Część projektu minister Kudryckiej dotyczy właśnie odblokowania drogi kariery dla młodych naukowców poprzez ułatwienia w ich awansie.
Nie mogę oceniać całego środowiska naukowego. Ale wiem, jak to wygląda w mojej placówce – Instytucie Badań Literackich. Przepracowałem tam całe życie. I nieustannie – i ja, i moi koledzy –zabiegamy o przyjmowanie do grona pracowników zdolnych młodych ludzi. I to przynosi skutki! W tej chwili w naszym instytucie jest ich cała grupa – i to jest przyszłość IBL. Tego nie da się zrobić odgórnie, zadekretować. Oczywiście, jeśli gdzieś są zeskorupiałe struktury i pseudokonkursy, w których zatrudnia się siostrzenicę pana profesora, to jest to karygodne.

Ale zniesienie wymogu habilitacji może przyspieszyć awans właśnie młodych naukowców.
Jako reprezentant nauk humanistycznych mam tu zdecydowana opinię: likwidacja habilitacji dla nauk humanistycznych będzie klęską. Habilitację w całości lub częściowo likwidowano już dwukrotnie w PRL: na początku lat 50., kiedy wprowadzano reformę nauki na wzór sowiecki, co odwołano po październiku ’56. A drugi taki przypadek był w roku 1968, kiedy wpuszczono do nauki ogromną grupę ludzi do tego nieprzygotowanych, tzw. marcowych docentów. To są przykłady odstraszające.

A czy nie przesadzone?
Obawiam się, że jeśli zniesie się habilitację, będziemy mieć powtórkę z kompromitacji. To nieprawda, że habilitacja hamuje rozwój naukowy. W porządnej instytucji naukowej ktoś, kto robi habilitację, pracuje naukowo i wynikiem tego jest książka na odpowiednim poziomie. I nikt mi nie powie, że ten ktoś napisał książkę dlatego, że nie pracował naukowo! To pomysł szkodliwy i niemądry.

Dlaczego więc jest tak mocno podnoszony przez różne - także naukowe - środowiska?
Pewna grupa pracowników naukowych tęskni za życiem ułatwionym. Mówi się, że chodzi o interesy szkół prywatnych, które konkurują nie tylko w wymiarze naukowym, ale przede wszystkim w materialnym.

Jest też w projekcie pani minister pomysł umożliwienia stu najzdolniejszym studentom rocznie przystąpienia do doktoratu bezpośrednio po licencjacie. To dobry pomysł?
To może być dobre dla genialnych matematyków. Ale na pewno nie jest dobre dla genialnych humanistów. Tacy też są, ale najpierw muszą przeczytać ileś ton zadrukowanego papieru i odsiedzieć ileś godzin w bibliotece. Potrzeba im czasu i erudycji, by osiągnąć ową genialność.

* Michał Głowiński, historyk i teoretyk literatury, członek rzeczywisty PAN