Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej miało należeć do Platformy. Ministrem miał być Michał Boni, pojawiły się jednak wątpliwości lustracyjne. Donald Tusk w rezultacie oddał resort PSL. "Ludowcy mieli jakiegoś swojego kandydata, ale ten się nie zgodził objąć teki ministra, więc też mieli z tym problem. W końcu gdzieś na prowincji odnaleźli Fedak" - wspomina jeden z polityków PO. I dodaje: "W PSL nie odgrywała żadnej ważnej roli. Dlatego jej pozycja od początku była słaba".

Reklama

Fedak do ministerstwa ściągnęła nowych pracowników, m.in. saksofonistę Radosława Mleczkę. Jest podsekretarzem, zajmuje się sprawami międzynarodowymi. "Jego atut? Zna języki" - mówi jeden z naszych informatorów. Do bliskiego otoczenia Fedak należy też - jak ją niektórzy nazywają w ministerstwie - "panna Czesia". Czesława Ostrowska jest podsekretarzem stanu, wcześniej pracowała w Kancelarii Prezydenta. "Kwalifikacje ma, ale jest podobno też zabawowa" - mówi były pracownik resortu. Ostrowska, mimo że jest blisko Fedak, też łatwego życia z nią nie ma. "Widziałem ją kiedyś zaraz po spotkaniu z panią minister. Czesia aż się trzęsła i bardzo płakała" - relacjonuje jeden z urzędników.

Zaufaną osobą minister jest też Iwona Zamojska, dyrektor generalny. Wcześniej pracowała w GUS. Nie cieszyła się tam sympatią. "Kiedy przyszła do nas, GUS nam dziękował. Mówili, że w podzięce, że ją sobie wzięliśmy, przyślą nam bukiet kwiatów" - śmieje się osoba związana z ministerstwem.

Czy Fedak ich faworyzuje? Raczej nie. Mało tego. Wścieka się, jak ktoś do nich mówi per minister. "Jaki minister? To ja jestem ministrem. A to jest podsekretarz stanu" - miała gromić jednego ze swoich podwładnych.

Rozmówcy DZIENNIKA podkreślają, że jej cechą charakterystyczną jest właśnie impulsywność. "Ona ma różne swoje prywatne problemy, które przelewa na innych" - mówi osoba związana z resortem. W rozmowach ze swoimi podwładnymi Fedak ma swój jeden ulubiony argument. Stosuje go, gdy jest do czegoś przekonywana. "Wtedy zawsze powołuje się na swoje wcześniejsze doświadczenia. I krzyczy: ja wiem lepiej, bo byłam sekretarzem gminy!" - opowiada osoba z otoczenia minister.

Najgorzej jest rano, twierdzi inny rozmówca DZIENNIKA. "Fedak często się wtedy źle czuje, boli ją głowa. A tym samym wyżywa się na innych" - twierdzi. Pracownicy ministerstwa najbardziej lubią piątki, bo jest duża szansa, że Fedak w resorcie nie będzie. "W piątki często jedzie do siebie, do Zielonej Góry. Zdarza się, że wraca stamtąd dopiero we wtorek" - opowiada jeden z urzędników.

Trudny charakter pani minister nie jest tajemnicą w jej partii, ale politycy PSL mają dla niej dużo wyrozumiałości. Jeden z prominentnych polityków PSL tłumaczy swoją partyjną koleżankę: to wszystko bierze się z problemów osobistych. A inny podkreśla, że Fedak nie miała wcześniej doświadczenia w polityce krajowej. "Dlatego źle reagowała przez pierwsze miesiące na ataki personalne" - mówi.

Reklama

Sekretarzem gminy Fedak była w Krośnie Odrzańskim. I w tym regionie robiła swoją karierę. Z ramienia PSL była wicemarszałkiem lubuskiego, a potem wicewojewodą. W ostatnich wyborach samorządowych miała ambicje prezydenckie, ale wybory w Zielonej Górze przegrała. W 2007 r. nie dostała się też do Senatu.

Jednak wkrótce los się do niej uśmiechnął. Ministrem pracy została 16 listopada 2007 r. Urzędnicy z resortu odetchnęli z ulgą. Wszyscy dobrze pamiętali jeszcze rządy Anny Kalaty z Samoobrony. "W ministerstwie panowała wtedy psychoza strachu. Była lista obecności, na korytarzu nie wolno było rozmawiać" - wspomina jeden z byłych pracowników. "Jednak teraz jest jeszcze gorzej" - dodaje.

Nasi rozmówcy z resortu podkreślają, że Fedak nie lubi ani swoich współpracowników, ani swojej pracy. "Jak tylko tu przyszła, nic jej się nie podobało: ani nasz zespół, ani ministerstwo. Wielokrotnie mówiła, że ten resort jest w ogóle niepotrzebny. Mówiła, że jest jej tu niedobrze. Narzekała, że budynek jest brzydki. Wiecznie słyszałem tylko skargi" - mówi urzędnik resortu.

Jak minister traktuje swoją pracę, ma najlepiej odzwierciedlać jej gabinet. "Ona nie ma w nim nic osobistego. Jej biurko wygląda tak, jakby nikt przy nim nie urzędował. To tak, jakby wiedziała, że jest tu nie na długo" - mówi były pracownik minister.

Fedak mieszka w mieszkaniu rządowym przy ul. Grzesiuka. O tym, jak wybierała mieszkanie, w resorcie krążą już legendy. Minister miała do wyboru trzy mieszkania, ale przez kilka miesięcy nie mogła się na żadne zdecydować. Dlaczego? "Nie podobały się jej. A najbardziej to, że w oknach były kraty" - śmieje się jeden z naszych rozmówców. Mieszkanie wybrała dopiero wtedy, gdy kancelaria premiera zagroziła, że już dłużej rezerwacji trzymać nie będzie.

Fedak mogła wynająć inne mieszkanie, jednak wtedy cena zapewne byłaby wyższa. "Za to rządowe płaci ok. 1500 zł. Ma trzy albo cztery pokoje, więc się opłaca" - twierdzi jeden z rozmówców DZIENNIKA.

Minister ostro reaguje, gdy słyszy, że ktoś upomina się o podwyżkę czy premię. "Jak się pani nie podoba, to może pani iść pracować do Tesco" - miała usłyszeć jedna z urzędniczek. Nagród dla pracowników nie ma. Ale minister nie widzi nic złego w dawaniu im kontrowersyjnych prezentów. Jeden z informatorów DZIENNIKA wspomina, że dla Fedak nie było nic w tym dziwnego, gdy jeden z dyrektorów dał każdemu ze swoich współpracowników po butelce wódki. "Nie pamiętam, czy to było przed Bożym Narodzeniem, czy przed Wielkanocą, ale był to taki prezent świąteczny. Całe ministerstwo huczało" - wspomina jeden z urzędników.

Pracownicy mają nadzieję, że przyjdzie do rekonstrukcji rządu i Fedak odejdzie. Urzędnicy liczą, że resort obejmie Boni. "To on powinien być ministrem. I tak wiadomo, że dzięki niemu to ministerstwo w ogóle dziś pracuje" - mówi polityk PO.