Takie podejście reprezentuje minister edukacji Katarzyna Hall. Weźmy pierwszy z brzegu przykład - spotkanie pani minister z rodzicami sześciolatków. Temat jest ważny: rodzice obawiają się, że reforma jest źle przygotowana i ucierpią dzieci zbyt szybko posłane do nieprzygotowanych szkół. W szczerej rozmowie rodzice mogliby wyrazić wątpliwości, a pani minister wyłożyć swoje racje. Dziennikarze zrelacjonowaliby przebieg.

Reklama

Cóż - mimo postulatu rodziców - spotkanie było zamknięte dla mediów. W rezultacie po spotkaniu obie strony na swoich stronach internetowych przedstawiły własne wersje.

Według MEN było tak: "W czasie czterogodzinnego spotkania omawiano aspekty dotyczące reformy edukacji związane z obniżeniem wieku szkolnego, przygotowaniem szkół do przyjęcia sześciolatków, a także rozmawiano o systemie kształcenia nauczycieli".

Na stronie Ratujmaluchy.pl relacja jest taka: "Formuła spotkania była sztywna. Obie strony miały wyznaczony czas na wypowiedzi, co uniemożliwiło swobodną dyskusję. Na początku spotkania mediator wyznaczony przez ministerstwo pouczył gości, by nie byli konfrontacyjni i nie okazywali zniecierpliwienia. Dalszy ciąg czterogodzinnego spotkania wymagał rzeczywiście nie lada opanowania. Przedstawiciele Ratujmaluchy.pl zadali wiele konkretnych pytań. Na żadne nie uzyskując konkretnej odpowiedzi".

A państwo, której relacji wierzycie? Czy zatem próba kontroli przekazu przez polityków ma jakikolwiek sens? Czy opowieści o złych mediach nie są tylko objawem lęku przed kompromitacją?