Po słynnym raporcie, który dotyczył wykorzystania kart przez urzędników rządu PiS, prześwietleni przez minister Piterę zostali urzędnicy ekipy Donalda Tuska. DZIENNIK dotarł do kilkunastostronicowego raportu na temat plastikowych pieniędzy. Powstał on w departamencie kontroli i nadzoru kancelarii premiera.
>>> Zobacz, za co ministrowie płacili kartami
Wynika z niego, że urzędnicy coraz rzadziej używają kart. W czasie rządów PiS mieli do dyspozycji 223 karty, a skorzystało z nich 221 osób. Teraz liczba kart spadła do zaledwie 86. Kwoty wydatków jednak są podobne: rząd PiS przez dwa lata wydał 1,4 miliona złotych, ekipa Donalda Tuska w 14 miesięcy zapłaciła 750 tysięcy złotych.
Najwięcej - bo ponad 300 tysięcy złotych - wydało Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, a najmniej - dosłownie nic - resorty zdrowia, edukacji i rolnictwa. Te akurat kart służbowych nie miały. Z kolei w Ministerstwie Sportu żaden z ministrów nie tknął służbowej karty, za to z plastikowych pieniędzy korzystali pracownicy niższego szczebla. "Kart kredytowych używają tylko kierowcy, którzy tankują benzynę. Urzędnik może się obejść bez karty kredytowej - zapewnia nas minister sportu Mirosław Drzewiecki.
Rządowi audytorzy dopatrzyli się także wydatków na prywatne cele. Nie ujawnili jednak, kto i za co płacił. Zakwestionowano ponad 8 tysięcy złotych. Pieniądze te zostały już zwrócone. Najwięcej na cele prywatne wydali urzędnicy z MSZ: prawie 4 tysiące, a także MON - 1,2 tysiąca. "Odkryliśmy wydatki prywatne. To nie były duże kwoty, ale chodzi o zasadę. Urzędnicy musieli oddać te pieniądze co do złotówki, osobiście tego dopilnowałam" - mówi DZIENNIKOWI minister Julia Pitera.
>>> Szef CBA: Pitera to ignorantka
"To były wydatki służbowe, na przykład kolacja z dziennikarzami w Tokio, ale minister poprosił, aby na wszelki wypadek rozliczyć je z jego prywatnych pieniędzy" - tłumaczy DZIENNIKOWI Piotr Paszkowski, rzecznik Radosława Sikorskiego.
Drobiazgowość kontrolerów niekiedy przekraczała granice zdrowego rozsądku. Jak w przypadku jednej z delegacji MSZ, która poleciała do Azji. Audytorzy zakwestionowali zapłacony kartą rachunek za hotel, ponieważ na jednym blankiecie widniała opłata za nocleg i łączenie się z internetem. Zgodnie z przepisami, obie usługi powinny znaleźć się na oddzielnych blankietach.
I choć karty w ministerstwach zostały wprowadzone po to, aby ułatwić życie podróżującym, teraz najczęściej urzędnicy proszą o wystawienie faktury, a potem z resortu wysyłany jest przelew. "Dlatego znacznie ciężej wykryć nadużycia, bo miesięcznie ministerstwa regulują tysiące faktur. Jest ich za dużo. A kart w ministerstwach jest mniej i łatwo je kontrolować, bo każdy wydatek jest widoczny jak na dłoni" - mówi nam kontroler jednego z kluczowych ministerstw.
Do łask coraz częściej wraca też gotówka. "W hotelu w jednym z państw Skandynawii patrzyli na mnie jak na wariata, kiedy wyjąłem z niej zwitek banknotów i płaciłem za nocleg. Podobnie się czułem, kiedy rozliczałem wyjazd w kasie ministerstwa. Zupełnie jak w PRL. Ale wolę tak niż gdzieś potem przeczytać, że wypiłem piwo za państwowe" - wspomina w rozmowie z DZIENNIKIEM jeden z ministrów.