"Prezydent i premier mają prawo prywatnie się nie znosić. Mogą prowadzić wojny podjazdowe. Jednak ich absolutnie nadrzędnym obowiązkiem jest porozumiewanie się w kluczowych sprawach polityki zagranicznej. Tylko wtedy jako kraj będziemy coś znaczyć" - pisze Bartosz Węglarczyk w komentarzu "gazety Wyborczej".

Reklama

>>> "To Tusk wcześniej poparł Rasmussena"

Jaki jest efekt przenoszenia tych sporów na arenę międzynarodową? "Jesteśmy śmiesznym, skłóconym wewnętrznie krajem, z którego zdaniem nie trzeba się liczyć i z którym nie prowadzi się poważnych dyplomatycznych gier. Tak nas widzą dziś w NATO, a za chwilę tak będzie w UE. Odpowiadają za to i prezydent, i premier, i ich urzędnicy" - dodaje Węglarczyk.

"Dyplomaci piszą dziś z Warszawy o tym, że najwyżsi rangą urzędnicy dużego europejskiego państwa nie są w stanie razem zawalczyć o ważne międzynarodowe stanowisko, bo nie mają czasu porozmawiać przez pół godziny. Za to całymi dniami kłócą się o to, kto komu wysłał faks. Słucham tych opowieści i guzik mnie obchodzi, kto komu i gdzie przefaksował. Jest mi wstyd" - konkluduje publicysta "GW".

>>> Wojna polsko-polska na szczycie NATO

"Jeśli Donald Tusk chciał, by prezydent wykonał jakiś efektowny dyplomatyczny gambit w Strasburgu, winien przedyskutować to z nim osobiście przed szczytem, a nie wysyłać jakieś instrukcje autorstwa urzędnika MSZ średniego szczebla" - stwierdza Piotr Semka w "Rzeczpospolitej".

"Hasło: <prezydent nie słuchał instrukcji>, ma dla spin doctorów Platformy wiele zalet - przykrywa porażkę rządu, upokarza prezydenta wyczulonego na punkcie swoich kompetencji oraz wskrzesza lansowany przez PO wizerunek Lecha Kaczyńskiego jako <dyplomatycznego psuja>. Na dodatek istota sporu jest dla zwykłego Polaka tak mało czytelna, że ten może rozstrzygnąć, kto ma rację, wyłącznie kierując się sympatiami. A to - patrząc na rankingi popularności - w uprzywilejowanej pozycji stawia Donalda Tuska" - pisze Semka.

Reklama

>>> Czy rząd chciał wrobić prezydenta?

"A przecież prawdziwym problemem szczytu NATO nie był ten czy inny ruch prezydenta, lecz to, że polska dyplomacja się nie sprawdziła w promowaniu kandydatury Sikorskiego. Że Andersa Rasmussena wybrano na szefa sojuszu za naszymi plecami. Że uczyniono to nie za plecami <złych Kaczyńskich>, tylko Platformy, która rzekomo miała uwieść Europę" - stwierdza na koniec publicysta "Rz".