Czy agencja podała nazwiska prezydenckich ministrów, wiedząc, że dojdzie do przecieku? Czy miała dowody na ich winę? Z naszych ustaleń wynika, że nie. Bo zamiast dowodów przedstawiono analizę.
"ABW myli rolę, to sąd jest od tego, aby ustalać czyjąś winę" - ocenia Aleksander Szczygło, szef prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
>>>PO uderza w prezydenta, bo nie umie rządzić
Spotkanie w Sejmie dotyczyło poufnego raportu, który został sporządzony pod koniec listopada 2008 roku. Opisywał on kulisy strzałów, które padły w kierunku kolumny aut, którą poruszał się Lech Kaczyński w towarzystwie gruzińskiej głowy państwa Micheila Saakaszwilego na pograniczu osetyjsko-gruzińskim.
Kilka dni po incydencie Centrum Antyterrorystyczne działające w strukturze ABW sporządziło na ten temat poufny raport. W dokumencie, który swoim podpisem autoryzował Bondaryk, znalazły się bardzo mocne tezy - że "incydent został wykreowany przez stronę gruzińską”. Ale założenia, że polski prezydent dał się wciągnąć w gruzińską prowokację, nie poparł żaden dowód. Dokument został rozesłany do kilkunastu najważniejszych osób w państwie. Treść raportu ujawnił DZIENNIK, a politycy opozycji i komentatorzy uznali go za kompromitację polskich służb.
Teraz ABW się odgrywa i przed sejmową komisją ds. służb specjalnych oskarża dwóch bliskich współpracowników prezydenta Kaczyńskiego. DZIENNIK zrekonstruował przebieg środowych obrad speckomisji. Paweł Białek, prawa ręka Bondaryka, na zamkniętym posiedzeniu zaprezentował analizę ABW, z której wynika, że odpowiedzialni za przeciek są Piotr Kownacki, szef Kancelarii Prezydenta, oraz Witold Waszczykowski, wiceszef BBN. Kownacki już kilka miesięcy temu zdecydowanie zaprzeczał tym podejrzeniom.
Białek jako dowód winy obu urzędników zaprezentował wyciąg z billingów dziennikarzy śledczych DZIENNIKA Michała Majewskiego i Pawła Reszki, którzy ujawnili kłopotliwy dla ABW raport.
Wiceszef agencji ujawnił też, że dziennikarze spotkali się w listopadzie z Kownackim, a ten zapoznał się wcześniej z poufnym dokumentem.
Informacja służb wystarczyła politykom PO do sformułowania twardych oskarżeń. "Winni przecieku powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności karnej, ABW pokazała niepodważalne dowody wskazujące na sprawcę" - grzmiał Konstanty Miodowicz ze speckomisji po posiedzeniu. "A jeśli ABW kłamie?" - pytamy. "Mam pełne przekonanie, że przekazała prawdę" - odparł Miodowicz.
Jednak według naszych informacji tajne służby i prokuratura mimo intensywnych poszukiwań nie znalazły dowodów do oskarżenia kogokolwiek o przeciek. "Dlatego chodzi o to, żeby rzucić podejrzenia za zamkniętymi drzwiami komisji i puścić przeciek do mediów. Wszystko po to, żeby oskarżyć prezydenckich ministrów" - już kilka tygodni spekulował w rozmowie z DZIENNIKIEM jeden z posłów komisji służb specjalnych.
ABW próbowała już wcześniej wprosić się na posiedzenie speckomisji z informacją o raporcie. " Pamiętam, że Bondaryk napisał nawet pismo do komisji z sugestią, aby komisja zajęła się sprawą raportu" - mówi nam poseł SLD Janusz Zemke. Ale pomysł szefa ABW blokował ówczesny szef komisji ds. służb Jarosław Zieliński. "Chciał wysłuchać informacji prokuratora, który prowadzi w tej sprawie śledztwo" - mówi inny z posłów. Dwa tygodnie temu głosami PO i PSL Zieliński stracił stanowisko. Nowe prezydium natychmiast podporządkowało się woli ABW i postanowiło wysłuchać informacji służb.
Raport na temat ostrzelania prezydenckiej kolumny w Gruzji ujawniony przez DZIENNIK zawiera mocne tezy, ale nie popiera ich żadnymi dowodami.
ABW uznała, że strzały oddane w pobliżu samochodu, którym jechał prezydent Lech Kaczyński, były gruzińską prowokacją. Zdaniem polskich służb, kiedy padła pierwsza seria z broni maszynowej, gruzińska ochrona w ogóle nie zareagowała, a towarzyszący Lechowi Kaczyńskiemu prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili w trakcie zajścia był rozluźniony i uśmiechnięty. Służby zwróciły uwagę, że zajście było na rękę Saakaszwilemu, który w piątą rocznicę rewolucji róż chciał odwrócić uwagę od problemów wewnętrznych.
Co ciekawe, kilka dni po ujawnieniu tez z raportu ABW do ostrzelania prezydenckiej kolumny przyznali się Osetyjczycy.