Od dziewiątej rano wszyscy w Sejmie czekali na ten punkt: głosowanie senackich poprawek do ustawy ograniczającej wysokość dotacji dla partii politycznych. Wiadomo było, że PiS nie odpuści. Że zrobi wszystko, by zakłócić przekaz Platformy. By nie pozwolić premierowi na komentarze, że on chce, by władza oszczędzała, a PiS broni przywilejów i pieniędzy dla partii. Wchodzący kolejno na mównicę posłowie partii Kaczyńskiego udowadniali, że to PO szasta pieniędzmi podatnika.

Reklama

>>>Awantura w Sejmie o pieniądze dla partii

Gdy tylko marszałek Bronisław Komorowski obwieścił przejście do głosowania nad pierwszą z senackich poprawek, ze swojego miejsca uniósł się Joachim Brudziński. Z uśmiechem na twarzy przemaszerował przez salę i wszedł na mównicę. Nie interesowała go jednak treść poprawki. Skupił się na finansowaniu kongresu Europejskiej Partii Ludowej z udziałem PO i PSL zaplanowanego na 29 kwietnia w Warszawie. "Czy będzie to próba obejścia ordynacji przez Platformę?" - zastanawia się głośno. Ordynacja zabrania bowiem finansowania kampanii wyborczej z pieniędzy z zagranicy, a kongres EPL może być wykorzystany przez PO do prowadzenia kampanii do Parlamentu Europejskiego.

W ławach rządowych poruszenie. Marszałek zwraca uwagę Brudzińskiemu, że jego pytanie nie wiąże się z ustawą. Ten jednak nie zamierza rezygnować. Wyjmuje ksero artykułu z piątkowego DZIENNIKA i zaczyna odczytywać menu zapowiadane na pokongresową kolację. "Już dzisiaj życzę państwu smacznego" - kwituje długą listę frykasów. Cały jego klub skanduje: "smacznego".

Koniec przytyków? Nic z tego. Brudziński składa premierowi "szczerą marketingową propozycję", by zaprosił gości kongresu do baru mlecznego. Cierpliwość Komorowskiego się kończy. Wyłącza Brudzińskiemu mikrofon. Ale to tylko podgrzewa atmosferę. "Ja wiem, że PO by chciała, żeby opozycji w Polsce nie było. Ale jest, będzie i na tej sali będzie zabierać głos" - grzmi z mównicy kolejny poseł PiS Adam Hofman. Z trudem udaje się przegłosować pierwszą poprawkę. Marszałek najchętniej chciałby już zakończyć głosowania. Ale poprawek jest aż dwanaście. W trakcie dyskusji po minie premiera Tuska już widać: nie ma świętowania zakończenia prac nad ustawą.

Na mównicy pojawia się Jacek Kurski. Komorowski błaga go, by choć postawił znak zapytania na końcu swojej wypowiedzi. Ten jest bezlitosny. Zgłasza propozycję uchwały. Jakiej? Chce nawiązać do wyroku sądu w sprawie spotu PiS. "Po pierwsze senator Tomasz Misiak został wyrzucony z PO za uczciwość. Po drugie osiem tysięcy zwalnianych stoczniowców to tylko krasnoludki i symulanci. A po trzecie nad Polską świeci słońce Peru. Dziękuję bardzo" - mówi z uśmiechem.

"Pan naprawdę przegina" - rzuca marszałek. Ale nie ogłasza przerwy, by ochłodzić atmosferę. To się mści za chwilę. Do pytania zgłasza się Tomasz Dudziński. Pyta, na co PO wydaje partyjne pieniądze. "Bo skoro panu premierowi brakuje umiejętności rządzenia, to powinien korzystać z rad ekspertów" - radzi. "To jest po prostu kpina. Przecież za chwilę mogą panowie zadać pytania o lot na Księżyc" - oburza się Komorowski i mówi, że ogranicza czas na zadawanie pytań. Do kontrataku przystępuje Marek Suski. Wymachuje regulaminem Sejmu i mówi, że marszałek go łamie. "Zamyka pan usta opozycji" - mówi.

Awanturę przecina dopiero szef klubu PO Zbigniew Chlebowski. Dostaje się PiS - za kompromitowanie parlamentu i obrażanie premiera. Ale też marszałkowi, że na to przyzwala. Niezadowolony Komorowski ogłasza piętnaście minut przerwy. W jej trakcie posłowie biegną do restauracji, by cokolwiek zjeść. Potem nie mają już tyle energii. Awantura cichnie. PiS cel osiągnęło.