Z naszych ustaleń wynika, że na pomysł orędzia wpadł sam prezydent. "Doszedł do wniosku, że to najlepszy sposób, by skupić uwagę opinii publicznej na kryzysie" - mówi nasz informator z Pałacu Prezydenckiego. "Mówił nam, że kryzys to świetny powód, by skorzystać z nieużywanego dotąd narzędzia" - dodaje jeden z uczestników narad z prezydentem.

Reklama

>>>Straszna mumia czy PiS-owska wunderwaffe

Kiedy prezydent rzucił ten pomysł? Jak ustaliliśmy, podczas narady z najbliższymi współpracownikami na początku kwietnia. Od razu w pałacu ruszyły przygotowania do akcji "orędzie". Właśnie po to organizowano rozmaite spotkania i narady. Najczęściej uczestniczył w nich sam prezydent. Ale bywało, że gości przyjmowali jedynie szef kancelarii Piotr Kownacki i prezydencki doradca Ryszard Bugaj, bo Lech Kaczyński musiał wyjeżdżać albo składać wizyty w szpitalu u chorej matki. To właśnie Kownacki z Bugajem mieli koordynować akcję i przygotowywać tekst orędzia.

>>>Gilowska: Rząd nie mówi prawdy Polakom

Plan uległ modyfikacji, gdy na arenę polityczną wróciła Zyta Gilowska. "Kluczowe dla losów tego pomysłu było właśnie spotkanie ekonomistów sprzed dwóch tygodni, na którym się pojawiła" - opowiada nam współpracownik prezydenta. Wówczas Lech Kaczyński od wielu uczestników spotkania usłyszał, że rząd ukrywa złe wiadomości. Pomysł z orędziem wszedł w ostatnią fazę realizacji.

Z grona przygotowujących wystąpienie na ostatniej prostej wypadł Bugaj. "Przedłożyłem wcześniej projekt takiego wystąpienia, ale pod tym, co prezydent wygłosił, nie mogę się podpisać" - mówi prezydencki doradca. Dlaczego? Jak ustaliliśmy, Bugaj dystansuje się od orędzia, bo w prezydenckiej recepcie na kryzys, jaką usłyszeliśmy w piątek, zaroiło się od pomysłów Gilowskiej. Chodzi przede wszystkim o koncepcję obniżania podatku VAT - za czym silnie optuje była minister finansów. I choć Lech Kaczyński nie przepada za byłą wicepremier, miał ulec namowom brata i posłuchać jej pomysłów. "Gilowska u boku prezydenta może dać mu sporo punktów w przyszłorocznej kampanii" - zdradza nasz rozmówca z Pałacu Prezydenckiego.

A dlaczego prezydent wygłosił orędzie akurat ostatniego dnia obrad Sejmu przed wyborami? Oficjalna linia jest taka, że prezydent podejrzewa rząd o hipokryzję. Że co innego mówi przed wyborami, a co innego będzie mówił po nich. "Oskarżenia, że orędzie zostało wygłoszone akurat tego dnia są absurdalne. Słusznie prezydent mówi wtedy, gdy chcą go słuchać" - mówi Bugaj.

Reklama

Konkurenci PiS wiedzą jednak swoje: chodziło o lepszy wynik partii Jarosława Kaczyńskiego 7 czerwca. Jeden ze współpracowników prezydenta przyznaje, że taki efekt jest możliwy. Ale zapewnia, że nie chodziło o krótkoterminowe efekty, a o kampanię prezydencką. "Im częściej pytamy Tuska o gospodarkę, tym lepiej. Nie ma siły, żeby w przyszłym roku ten kryzys nie dopadł już wszystkich" - twierdzi ważny polityk PiS.

Według prezydenckich strategów orędzie miało dwa cele. I oba udało się osiągnąć. "Po pierwsze sprawiło, że cały dzień w Sejmie, a potem w mediach mówiło się o sytuacji gospodarczej" - twierdzi nasz rozmówca z Pałacu. A drugi? "Zaskoczyliśmy Platformę, która na chybcika przygotowywała ripostę i się pogubiła" - dodaje polityk PiS.

Prezydenccy współpracownicy zapewniają, że przeprowadzenie przez Platformę debaty sejmowej po orędziu wcale ich nie zmartwiło. "Tusk powiedział wiele słów, które będziemy wykorzystywać przeciw nim" - zaciera ręce jeden z nich.