W obu partiach kandydaci mają odgórnie wyznaczony limit wydatków na promowanie swojej osoby. Ale w PiS ustalenia zapadały w centrali. W PO pule na poszczególne okręgi dzieliły władze regionalne.

Reklama

Na oficjalne pytania o limity nie otrzymaliśmy odpowiedzi ani z PO, ani z PiS.

Ustaliliśmy jednak, ile mogą wydać kandydaci największych partii. Pierwsza na liście w Warszawie Danuta Huebner ma limit 70 tys. zł. Ale już Marian Krzaklewski na Podkarpaciu tylko 60 tys. zł. Finansowymi liderami PO w tej kampanii są Krzysztof Lisek, Jacek Protasiewicz i Sławomir Nitras. "Jedynki" w Olsztynie, Wrocławiu i Szczecinie mogą wydać po ok. 100 tys zł. Indywidualnie przyznawane limity wynikają z decyzji władz partyjnych.

>>>Zobacz nowy spot PO... z Kaczyńskim

W PiS kandydaci z miejsc poniżej trzeciego mogą wydać zaledwie kilka tysięcy złotych. "Partia dba, by nikt nie przeskoczył tych, którzy dostali wysokie miejsca" - żali się jeden z kandydujących posłów.

Reklama

Trzeci na liście kandydat może liczyć na limit w postaci 10 tys. zł. Drugi - grubo ponad dwa razy tyle. A "jedynka"? Jest różnie, w zależności od wielkości okręgu."Orientacyjnie to 70 tys., ale są tacy, którzy mają więcej" - przyznaje członek sztabu PiS. Ale nie chce mówić, kto ma więcej. To informacje pilnie strzeżone nawet przed "jedynkami" z innych okręgów.

Dlatego tylko nieoficjalnie wiemy, że duży limit dostał w Warszawie Michał Kamiński. "Że niby był pokrzywdzony, bo nie mógł jako europoseł robić kampanii na koszt europarlamentu" - złości się jeden z posłów. Przypomina, że do 7 maja każdy eurodeputowany mógł poza limitem finansować materiały, w których chwalił się swoimi dokonaniami w mijającej kadencji. "Adam Bielan w miastach Mazowsza zainwestował z tej puli chyba z pół miliona" - utyskuje jego rywal z konkurencyjnego komitetu.

Reklama

Limity są przedmiotem wewnątrzpartyjnych sporów. Choć z różnych powodów. W PO kręcą nosem na drugiego na liście w Warszawie Pawła Zalewskiego. Bo mógł wydać aż 50 tys. zł, a nawet połowy z tej puli nie wykorzysta. "Stwierdził, że jest znany i nie musi prowadzić zbyt intensywnej kampanii" - mówi jeden z polityków PO.

>>>Premier i prezydent walczą o ostatnie słowo w kampanii

W PiS problem jest raczej z przekraczaniem limitów. Poseł Tomasz Górski z Wielkopolski kilkanaście dni temu został wezwany do siedziby PiS przy ul. Nowogrodzkiej. "Prezes w ostrych słowach wygarnął mu, że działa na szkodę partii" - opowiada jeden z polityków PiS.

W partii plotkuje się, że Górski wydrukował sobie plakaty za przynajmniej kilkadziesiąt tysięcy złotych. "To nieprawda, moje są po prostu niebieskie, a nie białe i przez to bardziej widoczne" - wyjaśnia poseł. Będzie się jednak tłumaczyć w prokuraturze. "Nikt nie czeka na rachunki, wystarczy, że widać nadużycie" - tłumaczy ważny polityk PiS. Jeśli komitet wyborczy poskarży się do organów ścigania, zdejmuje z siebie obowiązek wliczania kosztów tej części kampanii do swoich wydatków. Problem ma konkretny kandydat.