Najważniejszym punktem w propozycji ministra finansów jest krok, przed którym rząd się wzbraniał bardzo długo: zwiększenie deficytu budżetowego, i to o połowę. Różnica między wydatkami a dochodami budżetu wzrośnie z planowanych do tej pory 18,2 mld zł aż do 27 mld zł. "Wybraliśmy to, co uznaliśmy za najmniejsze zło" - mówił Rostowski, tłumacząc zmiany, na konferencji po posiedzeniu rządu.

Reklama

>>>Rząd zapcha dziurę pieniędzmi bogaczy

Zwiększenie deficytu da budżetowi 9 mld zł, kolejne pieniądze mają przynieść oszczędności w resortach. W lutym dało to około 19 mld zł, teraz ministrowie mają znaleźć jeszcze trzy. Którego ministra teraz cięcia dotkną najbardziej? "Pracujemy z ministrami i do momentu zakończenia prac nie będę tego komentował" - wzbraniał się Rostowski.

Rząd, by załatać dziurę w budżecie wywołaną kryzysem, będzie też ściągał zyski ze spółek Skarbu Państwa, m.in. z PKO BP, przed czym ostro wzbraniało się PSL. Ostatecznie do porozumienia doszło. Ma to dać kolejne 5,3 mld zł. "Mieliśmy wybór między ściągnięciem dywidendy, podnoszeniem podatków albo jeszcze ostrzejszymi cięciami, bo o dalszym zwiększaniu deficytu nie ma już mowy" - wyjaśniał szef resortu finansów.

Reklama

Gabinet Tuska chce uzupełnić w ten sposób budżet o łączną kwotę 37 mld zł. Osiemnaście miliardów wskazano wczoraj, ale ta nowelizacja ma także zatwierdzić oszczędności poczynione już w lutym na 19 mld zł.

Szef resortu finansów zmienił zdanie nie tylko w sprawie deficytu. W starym budżecie jest zapisane 3,7 proc. wzrostu PKB. W nowelizacji założony będzie wzrost PKB 0,2 proc. "To założenie konserwatywne" - komentował Rostowski, sugerując, że w rzeczywistości może być lepiej.

Na przedstawione założenia nowelizacji pozytywnie zareagowali ekonomiści. Ich zdaniem rząd wreszcie stanął na ziemi. "Ministerstwo Finansów wyeliminowało nareszcie lukę, która dzieliła założenia budżetowe od rzeczywistości. Mamy solidne, konserwatywne założenia budżetowe z realistycznymi szacunkami wzrostu PKB" - ocenia Jakub Borowski, główny ekonomista Invest-Banku.

Reklama

Analitycy doceniają też sposób, w jaki Rostowski zapełnił niedobór w budżecie. "Rząd zgrabnie sobie poradził z wyzwaniem, jakim jest brakujące 37 mld zł. Żaden budżetowy wskaźnik nie zmienia się w sposób drastyczny. Szkoda tylko, że ta nowelizacja następuje tak późno, bo nic nie stało na przeszkodzie, aby zrobić to co najmniej miesiąc wcześniej" - twierdzi Jacek Wiśniewski, główny ekonomista Raiffeisen Bank Polska.

To samo zarzuca rządowi PiS. Politycy opozycji wytykają Rostowskiemu, że minister proponuje to samo co partia Jarosława Kaczyńskiego, tyle że robi to dopiero teraz zamiast już w styczniu.

Rząd uniknął na razie najbardziej bolesnego ruchu: podwyższenia podatków. Już wcześniej podwyżkę akcyzy czy niektórych stawek VAT sugerował nie tylko sam Jacek Rostowski, ale też inni politycy koalicyjni. Ostatecznie te decyzje mogą zapaść dopiero we wrześniu, przy okazji pracy nad budżetem na 2010 r.

p

Grzegorz Osiecki: Zaskoczył pana kształt nowelizacji?
Stanisław Gomułka: Nie. Spodziewałem się, że zabraknie około 40 miliardów złotych. Ale najpierw trzeba uporządkować te wszystkie liczby. Mamy dziurę budżetową, nazwijmy ją dla porządku dziurą Rostowskiego, w wysokości 37 miliardów, którą rząd zamierza wypełnić w określony sposób.

Trzydzieści siedem? Wczoraj rząd mówił o osiemnastu.
Tak, ale ta nowelizacja zatwierdza też oszczędności poczynione w lutym na 19 miliardów złotych. Dlatego rząd musi znaleźć jeszcze 18 miliardów. Połowę z tego chce zapełnić zwiększeniem deficytu, reszta to dywidendy i oszczędności. Te wszystkie liczby są dość realistyczne, pozostaje jeszcze kwestia deficytu finansów publicznych.

Zwiększenie defictu budżetowego o połowę to dobry trop?
Nie dobry, tylko wymuszony. Martwię się bardziej nie o deficyt budżetowy, ale o wzrost deficytu całego sektora finansów publicznych, czyli finansów samorządów, FUS, Funduszu Pracy. Ich dochody też są niższe, czyli by te braki uzupełnić, nowela powinna zakładać zwiększenie dotacji dla nich. A skoro tak nie jest, to będą musieli zapożyczyć się na rynku.

Czy ta nowelizacja wystarczy, nie będzie w tym roku następnej?
Ona może wystarczyć. Ale jesteśmy trochę na krawędzi, bo spadek dochodów może być głębszy niż przewidywany teraz. Wtedy minister finansów zawsze ma w zanadrzu podniesienie akcyzy. To, że nie zrobił tego teraz, może świadczyć o tym, że chce mieć jakąś rezerwę na wypadek niekorzystnego scenariusza.

Czy rząd nie wpadł w pułapkę, najpierw stanowczo broniąc poziomu deficytu, a teraz zwiększając go o połowę?
Oczywiście te wypowiedzi były tak mocne, że zastanawiałem się, czy rząd nie zamierza przeprowadzić dwóch nowelizacji. Teraz małą - nierealistyczną, a drugą jesienią. Najwyraźniej rząd zdecydował, że dwa plus dwa jest cztery już teraz. Już samo przyznanie się do tego, o czym ekonomiści mówią od miesięcy, jest krokiem w dobrym kierunku.

Mamy wzrost deficytu, a nie mamy wzrostu podatków. To kalkulacja ekonomiczna czy polityczna?
Dla mnie to było jasne. Szczególnie po publicznych oświadczeniach prezydenta, że będzie wetował podwyższenie podatków. Rząd musiał zaproponować coś, co nie zależy od punktu widzenia pana prezydenta.

Minister Rostowski zapowiada, że podniesienie podatków może nastąpić od nowego roku. Podniesienia jakich podatków pan się spodziewa?
Przyszłoroczny budżet będzie dużo trudniejszy od obecnego. Bo deficyt będzie wyższy. Trudno powiedzieć co z podatkami, bo cały czas rząd ma polityczny problem ze zgodą prezydenta. Moim zdaniem zmiana podatków jest realna dopiero po zmianie prezydenta.

Jeszcze pół roku temu celem numer jeden rządu było wejście do strefy euro. Na ile to realne?
O euro na razie zapomnijmy. Mamy deficyt już nie tylko budżetu, ale całego sektora finansów publicznych: 6 procent PKB. By wejść do strefy euro, musimy mieć najwyżej trzy procent. Realnie możemy myśleć o tym w 2015 r., pod warunkiem że w wyborach prezydenckich wygra kandydat sprzyjający wejściu do strefy euro, a w wyborach parlamentarnych bardziej zdecydowanie wygra PO.