"Ta kwota oszczędności to 3 miliardy 56 milionów złotych, czyli zrealizowaliśmy zadanie postawione przez Radę Ministrów i ministra finansów" - chwalił się Michał Boni. Wcześniej przez cały tydzień analizował z ministrami możliwości cięć w resortach. Jednak szybko okazało się, że po lutowych oszczędnościach na kolejne znaczne sumy nie ma co liczyć. Kilka czy kilkanaście milionów złotych na resort w sumie dało zaledwie 70 milionów wydatków, które można uciąć. Reszty zdecydowano się poszukać w rezerwach budżetu. To pieniądze przeznaczone na realizację konkretnych zadań.
>>>ROstowski to nieudacznik i tylko magister
O miliard sto pięćdziesiąt milionów złotych ma być zmniejszona rezerwa na fundusz alimentacyjny. "Nie ma potrzeby utrzymywania takiej dużej rezerwy. Jest dobra ściągalność i windykacja z alimentów, co powoduje, że tę kwotę można zaoszczędzić" - uzasadniał Michał Boni. Okrojono jeszcze kilka innych pozycji, między innymi o 410 milionów rezerwę na powstanie Narodowego Centrum Badań i Rozwoju i Centrum Nauki. Powód? Sejm nie zdąży powołać tych instytucji.
Kolejna likwidowana rezerwa świadczy o porażce rządu. To rezerwa solidarności społecznej utworzona podczas prac nad budżetem jako odpowiedź rządu na kryzys. Miała służyć zabezpieczeniu najuboższych przed jego skutkami. Do tej pory wykorzystano z niej zaledwie milion na pomoc dla pogorzelców w Kamieniu Pomorskim. Wczoraj Michał Boni przyznał, że rezerwa zostaje rozwiązana, bo nie ma pieniędzy. "Ta rezerwa była konstruowana z myślą o wyższych wpływach z akcyzy, a jak wiadomo, wpływy z wszystkich podatków są mniejsze i ta rezerwa 1 139 mil zostaje zlikwidowana" - mówił minister. To posunięcie natychmiast skrytykowała opozycja. "Jak tworzono w sejmie rezerwę solidarności społecznej, to mówiono, że to na potrzeby najsłabszych i najuboższych, więc wygląda na to, że ci najsłabsi i najubożsi nazywają się dziurą budżetową ministra Rostowskiego" - ironizuje wiceszefowa sejmowej komisji finansów publicznych Aleksandra Natalli-Świat z PiS.
Rząd boi się takich oskarżeń, więc by uniknąć zarzutów, że uderza w najuboższych, zebrał, co tylko mógł z niewykorzystanych wydatków, i przywrócił ucięte w lutym 800 milionów złotych w budżetach wojewodów na pomoc społeczną, a także mniejsze sumy na stypendia dla ubogich dzieci i na klęski żywiołowe.
Jacek Rostowski potwierdził, że w tym roku nie ma mowy o podwyżce podatków. Ale przyznał, że resort pracuje nad różnymi wariantami - "o szczegółach nie chce teraz mówić".
Minister finansów będzie relacjonował te pomysły Lechowi Kaczyńskiemu. "Jeśli projekt nowelizacji budżetu zostanie położony na stole, to pierwszą osobą, z którą będzie chciał się spotkać prezydent, będzie minister Rostowski" - zapowiada prezydencki doradca do spraw gospodarczych Adam Glapiński. "Zawsze przyjmę zaproszenie od pana prezydenta z wielką przyjemnością i oczywiście będzie to dla mnie wielki zaszczyt. Na pewno będę się pytał o jego gotowość, by współdziałać z rządem, by zapewnić, że finanse publiczne będą bezpieczne nie tylko w tym, ale w następnych latach" - mówi minister Rostowski.