Dwa dni temu Donald Tusk ogłosił cztery sukcesy rządu, a wśród nich ustawę mającą zmienić system wielkich państwowych domów dziecka na rodzinne, przyjazne placówki. Brakuje 165 mln zł, które mają się znaleźć w samorządach. "Rzeczywiście część zadań będą musiały sfinansować z własnych środków" - przyznaje minister pracy Jolanta Fedak.

Reklama

>>>Rząd zaoszczędzi na rezerwach społecznych

Samorządowcy twierdzą jednak, że to wykluczone. "Na litość boską! To jest rola państwa. Jest kryzys. Nie mamy pieniędzy na dokończenie bieżących inwestycji. A gdzie tu w ogóle mówić o rozszerzaniu wydatków socjalnych! To się sprowadzi do fikcji. Nikt nie będzie chciał tego realizować" - mówi Jędrzej Wijas, radny SLD z Kołobrzegu. Podobnego zdania jest burmistrz Drawska Pomorskiego Zbigniew Ptak - "To nieodpowiedzialne. Od wielu, wielu lat tak się dzieje, że rząd coś obiecuje, potem się okazuje, że nie ma na to pieniędzy, więc odpowiedzialność, bez uprzedzenia, przerzuca na samorządy" - irytuje się Ptak.

Inaczej to widzi Maria Krzaklewska, żona byłego lidera AWS, radna Gdańska. Mówi, że jeśli ustawa wejdzie w życie, samorządy powinny poszukać pieniędzy. Ale zaznacza - "35 mln to rzeczywiście za mało. Samorządy powinny naciskać, by te nakłady z budżetu były jednak większe".

Reklama

Rząd zapowiadał, że do 2020 r. w Polsce nie będzie już domów dziecka. Ustawa o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej ma być do tego pierwszym krokiem. Miałaby doprowadzić m.in. do przekształcania domów dziecka w tzw. rodzinne domy dziecka i rodzinne domy zastępcze. Plusy reformy: dzieci mieszkałyby w lepszych warunkach, miałyby też lepszy kontakt z opiekunem.

Jednak żeby przeprowadzić taką reformę, potrzebne są pieniądze. I to niemałe. Pierwsze szacunki Ministerstwa Pracy mówiły nawet o ponad 300 mln zł. W założeniach do ustawy ustalono, że będzie to nieco ponad 200 mln zł. Te pieniądze miały pokryć m.in. koszty utrzymania dzieci w rodzinach zastępczych - ok. 1000 zł na każde, dodatki do wakacji, pensje dla rodziców zawodowej rodziny zastępczej - minimum 1800 zł - i niezbędne remonty.

Ale najważniejsze są pieniądze na zatrudnianie tzw. asystentów rodziny zastępczej - którzy są głównymi filarami tej reformy. Dlaczego? Bo to właśnie oni mieliby zagwarantować, że dzieciom w nowych domach będzie dobrze, i kontrolować, czy nie dzieje się im krzywda.

Reklama

Organizacje pozarządowe alarmują, że jeśli zabraknie pieniędzy na zatrudnianie asystentów, może to prowadzić do patologii. "Asystent ma chronić dziecko. Znamy przykłady, gdzie mimo programów, przez które przechodzą kandydaci na rodzinę zastępczą, nie wykrywa się defektów. Były przypadki ojców, którzy molestowali seksualnie dzieci" - mówi szefowa Stowarzyszenia "Damy Radę” Beata Mirska. I dodaje - "Czasem te dzieci są traktowane jak materiał, na którym można zrobić kasę. Do tego wszystkiego asystenci mają nie dopuścić".

Organizacje pozarządowe podkreślają, że wiele samorządów i tak już nie ma pieniędzy na finansowanie choćby żłobków, przedszkoli czy domów opieki społecznej. "Obawiam się, że przesunięcie obciążeń finansowych na samorządy spowoduje spowolnienie reformy. Już teraz jest tak, że gdy powiat ma wybór między zwiększeniem środków na drogę czy kanalizację, a założeniem rodzinnego domu dziecka, wybiera to pierwsze" - podkreśla Agnieszka Kwaśniewska z Sekcji Pomocy Dziecku i Rodzinie Stowarzyszenia Interwencji Prawnej.