Mariusz Handzlik z Kancelarii Prezydenta w 1987 r. ubiegał się o paszport, i został proszony o spotkania z oficerem wojska. Takie wyjaśnienia minister złożył przed prokuratorem pionu lustracyjnego IPN. Dziś odczytano je w Sądzie Okręgowy w Warszawie. Handzlik chce, by sąd uznał, że nie był agentem SB.
>>>Prezydencki minister na liście agentów SB
Według katalogów IPN, w 1987 r. SB zarejestrowała go jako tajnego współpracownika ps. "Piotr". Jak do tego doszło? Minister mówi, że w młodości miał zamiar wstąpić do klasztoru i brał czynny udział w ruchu oazowym. Gdy studiował na KUL, wiosną 1987 r., podczas ubiegania się o paszport, osoba podająca się za oficera wojska, zaproponowała mu "bardzo interesującą" pracę dla wojska.
"Odpowiedziałem, że mnie to nie interesuje; mówiłem, że chcę być zakonnikiem" - mówił Handzlik w IPN. Agent wtedy prosił, by mu "pomóc spotkać Boga", upraszał się o dalsze kontakty oraz o napisanie, że Handzlik się z nim jeszcze spotka, bo "przełożony naciska".
"Prosił, bym podpisał się imieniem z bierzmowania, tj. <Piotr>" - zeznał Handzlik. "Nigdy więcej już go nie spotkałem" - dodał. Podkreślił, że opowiedział o tym swemu proboszczowi oraz rodzicom, którzy mówili mu, by nie prowadził takich rozmów.
Handzlik nie wykluczył, że sporządził zobowiązanie do zachowania w tajemnicy spotkania z oficerem kontrwywiadu wojska. Dodał, że po jego powrocie z Francji, chciał się z nim spotkać jakiś funkcjonariusz, ale on odpowiedział, by dał mu spokój, bo powiadomi biskupa.
Zdaniem IPN, Handzlik - jeden z najbliższych współpracowników prezydenta - był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa i został zwerbowany w maju 1987 roku. Lech Kaczyński wiedział o przeszłości Handzlika, wierzy w jego słowa i dlatego nie zwolnił go ze swojej Kancelarii.