Do uroczystości pozostały cztery dni, ale lista zaproszonych gości ciągle się zmienia. Jeszcze do niedawna MSZ miało informacje, że Jerozolimę będzie reprezentować jedynie minister ds. diaspory. Jednak w ostatnich dniach sytuacja się zmieniła. "Dosyć nieoczekiwanie dowiedzieliśmy się z tamtej strony, że przyleci premier Netanjahu. Czekamy teraz na oficjalne potwierdzenie" - usłyszeliśmy w resorcie spraw zagranicznych. Ale oficjalne potwierdzenie nie nadchodziło. Późnym wieczorem sytuacja zmieniła się diametralnie. "Chyba jednak nie będzie wizyty szefa izraelskiego rządu. Na 95 proc. nie" - usłyszeliśmy nieoficjalnie w MSZ.

Reklama

>>>Wiadomo, kto z USA będzie na Westerplatte

W środę swój przylot potwierdzili m.in. premierzy Chorwacji i Słowenii. "Na teraz spodziewamy się 20 premierów" - mówi nam sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzej Przewoźnik, jeden z organizatorów obchodów. Z naszych informacji wynika, że ta liczba budzi pewne obawy organizatorów. Jak przyznają nasi rozmówcy, z powodu nagle zwiększonego zainteresowania mogą wystąpić kłopoty logistyczne.

Problemy mają służby prasowe, bo kiedy późno zgłaszają się delegacje państw, późno reagują też media z tych krajów. Dlatego akredytacje dla nich prowadzone są jeszcze teraz, mimo że termin dla polskich dziennikarzy minął 16 sierpnia. "Tak było w przypadku Francuzów, gdy okazało się, że ranga ich delegacji została podniesiona i przyjeżdża premier, a nie szef MSZ" - mówi jeden z urzędników kancelarii premiera. O zainteresowaniu zagranicznych mediów świadczy to, że 68 zagranicznych stacji telewizyjnych będzie korzystało z telewizyjnego przekazu z uroczystości. "To wszystko wynika nie z naszego nieprzygotowania, ale z późnych zgłoszeń. My byliśmy na to przygotowani, bo robiliśmy wszystko z zapasem, więc na razie nic złego się nie dzieje" - uspokaja Przewoźnik.

Reklama


Praktycznie zamknięta została lista mówców. Nadal nie zostało natomiast rozstrzygnięte, kiedy wystąpi premier Donald Tusk. Na pewno pierwszy przemówi prezydent Lech Kaczyński. Z naszych informacji wynika, że zaraz po nim wystąpi szef Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek. Tusk będzie trzeci albo ostatni. I właśnie ta druga wersja jest bardziej prawdopodobna, bo umożliwi polskiej stronie reakcję na ewentualne ostre wystąpienie Władimira Putina. "To będzie jedno z najtrudniejszych wystąpień premiera Tuska. Trzeba je w ciszy i spokoju przygotować. Mam nadzieję, że będzie rzeczywiście dobre" - mówi nam jeden z historyków.

Największym kłopotem dla rządu okazała się nieobecność na obchodach wysokiego rangą przedstawiciela administracji Baracka Obamy. Ostatecznie do Polski przyleci tylko William Perry, sekretarz obrony USA z czasów Billa Clintona. Dlaczego wybór padł akurat na niego? "Ma pewne zasługi dla Polski. Był sekretarzem obrony w latach 1994-97, gdy rozstrzygało się przystąpienie naszego kraju do NATO. Starał się przekonać Kreml do zaakceptowania poszerzenia Sojuszu na Wschód" - tłumaczy polski dyplomata z Waszyngtonu.

Jego zdaniem Amerykanie w ostatnich dniach zorientowali się, że pojawienie się w Gdańsku jedynie któregoś z amerykańskich senatorów będzie znaczącym zgrzytem w stosunkach polsko-amerykańskich. I z braku możliwości wyjazdu sekretarz stanu Hillary Clinton czy wiceprezydenta Joe Bidena postawili na prywatną osobę, która przynajmniej może wzbudzić sympatię w Polsce. Perry przyleci do Gdańska jako osobisty wysłannik Obamy. "Gdyby w zaproszenie ważnego przedstawiciela administracji USA włożono część pracy włożonej w przyjazd premiera Putina, to efekt byłby inny" - komentuje poseł PiS Jan Ołdakowski. Według niego obchody urządzono głównie pod kątem Niemiec i Rosji. Takie uwagi mocno irytują rząd. "Roztaczanie wielkiej debaty, czy to jest odpowiedni szczebel ze strony amerykańskiej, czy też nie, jest niegrzeczne wobec rządu Stanów Zjednoczonych" - powiedział w TVN 24 szef gabinetu politycznego premiera Sławomir Nowak. A w komunikatorze Twitter dodał, że świadczy to o narodowych kompleksach.