Prawdziwą burzę na scenie politycznej wywołały doniesienia DZIENNIKA, że szef PBS wziął udział w posiedzeniu sztabu wyborczego kandydatki PO na prezydenta Warszawy, Hanny Gronkiewicz-Waltz. Krzysztof Koczurowski nie widzi w tym nic zdrożnego. Jak tłumaczy, był na spotkaniu, bo sztab posłanki zamówił w PBS badania, a on ze swoimi pracownikami tylko je prezentował. "PO to klient jak każdy inny" - zarzeka się.

Posłowie PiS-u nie wierzą. Udział szefa Pracowni w spotkaniu u PO uznali za niedopuszczalny. Chcą, by PBS miał zakaz przeprowadzania sondaży dotyczących preferencji politycznych w kampanii wyborczej. I szukają dowodów na potwierdzenie związków partii z socjologami. Michał Kamiński zwrócił uwagę, że PBS w ubiegłym roku pomyliła się w prognozach dotyczących wyników parlamentarnych i prezydenckich na korzyść PO i Donalda Tuska.

Jacek Kurski drugiego dna szuka w innym sondażu PBS. Zarzucił prezydentowi Gdańska Pawłowi Adamowiczowi, że sondaż o stosunku do odebrania Grassowi obywatelstwa był zmanipulowany. A w dodatku zamówiony bez przetargu, a więc za publiczne pieniądze.

Platforma na zarzuty PiS-u odpowiada krótko: to kuriozalne! "W sztabie wyborczym PO nie zasiada żadna osoba reprezentująca jakikolwiek instytut badawczy" - próbuje uciąć dyskusję Sławomir Nowak z zarządu partii. Po wypowiedziach kolejnych posłów PiS-u nie ma już wątpliwości: "Te oskarżenia to próba odwrócenia uwagi od afery z samorządową ordynacją wyborczą, którą PiS forsuje w parlamencie".