Łapiński potwierdził z kolei, że Kwaśniewski uczestniczył w spotkaniu, podczas którego naciskano, by zatuszować wielomilionową aferę. Prokuratorzy wczoraj nie usłyszeli od przesłuchiwanych nic nowego, ale i tak sukcesem było to, że były prezydent po raz pierwszy zareagował na urzędowe wezwanie.

Prokuratura od kilku lat bada sprawą Laboratorium Frakcjonowania Osocza. Spotkanie, którego dotyczyła wczorajsza konfrontacja, jest tylko jednym z jej wątków. Jednak na tyle istotnym, że doczekało się oddzielnego śledztwa. Wszczęto je po tym, jak Łapiński zeznał w 2004 r., że współpracownicy byłego prezydenta naciskali na niego, by pomógł wyciszyć sprawę nieudanej inwestycji.

Według Łapińskiego doszło do tego w styczniu 2002 r. podczas spotkania u szefa gabinetu prezydenta Marka Ungiera. Byli tam także Zbigniew Siemiątkowski, który kierował wówczas Urzędem Ochrony Państwa, szef kancelarii Leszka Millera Marek Wagner i właśnie Aleksander Kwaśniewski. Uczestnicy spotkania mieli namawiać Łapińskiego, by ten nie powoływał specjalnego międzyresortowego zespołu mającego wyjaśnić aferę. Jego zdaniem, naciskano też, by Ministerstwo Zdrowia kontynuowało współpracę z LFO.

Z naszych ustaleń wynika, że wczorajsza konfrontacja niewiele wyjaśniła. "Pan prezydent zeznał, że nie pamięta, czy takie spotkanie w ogóle miało miejsce. Powiedział również, że o sprawie LFO słyszał, ale w zasadzie jedynie z mediów" - relacjonuje w rozmowie z DZIENNIKIEM Mariusz Łapiński. Oznacza to, że Kwaśniewski potwierdził treść swoich zeznań z lipca bieżącego roku.

Wersja wydarzeń, którą pamięta Łapiński, jest zupełnie inna. "Pan prezydent siedział z nami mniej więcej od połowy spotkania. Na pewno nie było tak, że jedynie do nas zajrzał, by się przywitać" - utrzymuje. Zaprzecza to wersji "Gazety Wyborczej", która powołując się na anonimowe źródło, napisała, że Kwaśniewski jedynie "wsadził głowę do gabinetu Ungiera". Ewentualna obecność byłego prezydenta na tym spotkaniu jest jedną z kluczowych kwestii badanych przez prokuraturę.

Sam Kwaśniewski nie chciał wczoraj komentować wczorajszej konfrontacji - po wyjściu z prokuratury odmówił odpowiedzi na pytania dziennnikarzy. Bardziej rozmowny był za to drugi z uczestników przesłuchania, Łapiński. "Delikatnie rzecz ujmując, pan prezydent zachowywał się niekulturalnie. Zaczepiał mnie i podważał moją wiarygodność. Nazwał mnie nawet ministrem tysiąclecia w Polsce i na świecie. Nie muszę chyba dodawać, że użył tego określenia złośliwie" - opowiada DZIENNIKOWI.

Jednym z podejrzanych w sprawie LFO jest przyjaciel rodziny Kwaśniewskich, Włodzimierz W. Były prezydent ufa mu do tego stopnia, że po przeprowadzce do Pałacu w 1995 r. powierzył mu swoje mieszkanie. Zwieńczeniem przyjaźni był Złoty Krzyż Zasługi, który Kwaśniewski przyznał mu w 1999 r.

Włodzimierz W. był jednym z założycieli spółki LFO, która miała wybudować w Mielcu fabrykę osocza. Mimo że rząd Włodzimierza Cimoszewicza poręczył jej kredyt w wysokości ponad 32 mln dolarów, fabryka nigdy nie powstała. Zamiast tego wybudowano tylko dwie hale. Spółka nigdy nie spłaciła kredytu. Banki wyegzekwowały już od Skarbu Państwa prawie 61 mln zł.













Reklama