Abp Michalik zmierzył się już wcześniej z tymi dokumentami. Sam zwrócił się do Kościelnej Komisji Historycznej, by zbadała archiwa SB. A kiedy ta skończyła pracę, ujawnił w mediach jej rezultaty. Komisja ustaliła, że SB zarejestrowała w 1975 r. młodego wówczas ks. Michalika jako swojego tajnego współpracownika o pseudonimie Zefir. Oficerowie zrobili to bez zgody, a także wiedzy samego duchownego.
Abp Michalik obszernie odpowiadał już na wszystkie pytania dziennikarzy na temat jego kontaktów z peerelowską służbą. Do sprawy powrócił także w homilii wygłoszonej w bazylice archikatedralnej w Przemyślu w Środę Popielcową. Teraz po raz kolejny postanowił podzielić się tą wiedzą ze swoimi księżmi i wiernymi.
"To bardzo naturalna droga" - ocenia publicysta katolicki Tomasz Terlikowski. I tłumaczy: "Dla relacji duszpasterza z wiernymi nie wystarczą media. One są istotne dla opinii publicznej, ale dla tego typu relacji są drugorzędne. Ten list pokazuje pełne oddanie i pokorę arcybiskupa wobec własnych wiernych".
Sam abp Michalik, zwolennik lustracji, tak argumentuje w liście do proboszczów potrzebę odczytania wiernym jego odezwy: "Abyśmy nie utracili do siebie zaufania i nie pozwolili go innym nam odebrać". "Bowiem pomówienie bez dowodów może zrodzić podejrzenie prowadzące do nieufności i stąd konieczność mojego wyjaśnienia" - ostrzega hierarcha.
W liście po raz kolejny stanowczo stwierdza, że nigdy nie był tajnym współpracownikiem żadnej organizacji ani w czasie epoki komunizmu, ani obecnie. Zapewnia, że o zarejestrowaniu go przez SB dowiedział się dopiero od Komisji Historycznej. "Dla uniknięcia prasowych podejrzeń i możliwości manipulacji postanowiłem poinformować o tym >oszczerstwie archiwalnym< dotyczącym mojej osoby opinię publiczną. Jednocześnie pragnę powiadomić tych, którzy są mi bliscy i w pierwszym rzędzie mają prawo do prawdy o swoim biskupie" - pisze metropolita.
A prawda, jak zaznacza, jest taka, że nie podpisywał żadnych zobowiązań, nie udzielał komunistycznym służbom żadnych informacji mogących szkodzić ludziom lub sprawom. Arcybiskup informuje, że jego kontakty z SB odbywały się zawsze w lokalu urzędowym i dotyczyły spraw zlecanych mu przez kościelnych przełożonych.
Jego słowa potwierdza Kościelna Komisja Historyczna. Na prośbę duchownego ustaliła ona, że w archiwach bezpieki nie ma żadnych raportów, sprawozdań czy pokwitowań podpisanych przez ks. Michalika. Zachowały się jedynie akta paszportowe oraz kilka zapisów ewidencyjnych z dzienników rejestracyjnych SB i kopia karty odtworzeniowej SB.
Komentatorzy spraw kościelnych nie mają wątpliwości: postawa, jaką przyjął abp Michalik wobec materiałów SB była wzorcowa. "Tych dokumentów było tak mało, że można wyciągać z nich różne wnioski. A dzięki zachowaniu arcybiskupa nie dają one żadnych podstaw, żeby mu nie ufać" - uważa Terlikowski.
Czy za przykładem abp. Michalika pójdą inni duchowni? Tego Terlikowski nie jest pewien. "Mamy z jednej strony zachowanie abp. Michalika, a z drugiej takie postawy jak abp. Wielgusa czy Życińskiego. Metropolita lubelski co prawda udziela wywiadu o swojej przeszłości, ale jednocześnie twierdzi, że ci, którzy lustrują Kościół, zaliczają się już nie tyle do prawicy laickiej co do grona antyewangelicznego i obcego duchowi nauczania Kościoła" - mówi publicysta. I dodaje, że nie wiadomo, która postawa w tym sporze wygra.
Przewodniczący Episkopatu Polski i jednocześnie metropolita przemyski abp Józef Michalik zapewnia wiernych, że nie współpracował z SB. W niedzielę w przemyskich kościołach zostanie odczytany list w sprawie dokumentów SB na jego temat - pisze DZIENNIK.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama