Zarówno Jarosław Kaczyński, jak i goszczący go premier Danii Anders Fogh Rasmussen zgodzili się, że traktat konstytucyjny UE powinien być przyjęty jeszcze przed czerwcem 2009 roku.

Skąd ten pośpiech? Zapewne chodzi o możliwą zmianę układu sił w Parlamencie Europejskim po wyborach. Dzisiaj rządzą tam chadecy, czyli chrześcijańscy demokraci, którym bliskie są konserwatywne poglądy. Łatwiej więc prawicowym rządom (m.in. w Polsce) przekonać eurodeputowanych do eurokonstytucji, zawierającej zapis o chrześcijańskich korzeniach Europy.

Ale nie tylko o tym. Polska chce również, by w traktacie konstytucyjnym znalazł się zapis o zasadzie solidarności krajów UE w sytuacji kryzysu energetycznego (np. wówczas, gdy Rosja zakręci Polsce kurek z gazem lub ropą). Zależy nam również na korzystnym podziale głosów w instytucjach unijnych.

Obecny projekt konstytucji, który ma być zaprezentowany pod koniec marca w Berlinie ratyfikowało już 18 państw UE. Francja i Holandia odrzuciły go w referendach. Polska wstrzymała się chwilowo z procesem ratyfikacji.