Do polityki weszła niemal prosto z placu budowy. Nawet premiera potrafiła zrugać jak majster podwładnego. W Sejmie często paradowała pod krawatem. Gdy była ministrem, koledzy z SLD żartowali nawet, że jest jedynym prawdziwym mężczyzną w rządzie. Ale Barbara Blida potrafiła też korzystać z arsenału swej kobiecości. Łzami wygrywała ważne dla siebie głosowania w parlamencie.

Urodziła się cztery lata po wojnie w bardzo biednej śląskiej rodzinie. Nikomu wtedy nie było łatwo, ale w domu Barbary Blidy wyjątkowo się nie przelewało. Jej ojciec pracował jako zwykły robotnik w elektrowni, a później w kopalni. Matka zajmowała się domem i opiekowała trojgiem dzieci.

"Na wszystko brakowało pieniędzy. Basia sama sobie szyła ubrania i lalki do zabawy. Wtedy właśnie postanowiła, że gdy dorośnie, zostanie kimś. Zrobi karierę i niczego nie będzie jej brakowało. Podziwiałam ją za to, że ze zwykłego inżyniera, który w kasku i gumowcach paraduje po budowie, szybko została ministrem" - wspomina Jolanta Kopiec, bliska koleżanka Barbary Blidy.

Późniejsza szefowa resortu budownictwa w rządach Waldemara Pawlaka, Józefa Oleksego i Włodzimierza Cimoszewicza karierę rozpoczęła w PZPR. Ponoć nie mogła oprzeć się świetlanym wizjom, które Edward Gierek roztaczał przed socjalistyczną Polską.

Ale do prawdziwego marszu w górę Blida wystartowała dopiero po upadku komuny. Z list lewicy dostała się do Sejmu, zasiadała w nim aż 16 lat, a w trzech rządach SLD dzierżyła tekę ministra budownictwa. Szybko pięła się w partyjnej hierarchii, a o silnym charakterze Blidy zaczęły krążyć legendy.

"Potrafiła zrugać premiera bardziej niż majster na budowie" - ujawnia posłanka SLD, Krystyna Łybacka. Próbkę swoich możliwości dała nawet w Sejmie. "Pan minister opowiada pierdoły" - podsumowała kiedyś Jarosława Bauca, byłego szefa resortu finansów. Blida nie miała jednak nerwów ze stali. Do dziś wszyscy w Sejmie pamiętają, jak roniła łzy, kłócąc się o pieniądze z budżetu.

"Miałem z nią malowniczy konflikt. Jako minister pracy w rządzie Waldemara Pawlaka ubiegałem się o środki, o które starała się również minister budownictwa. Wtedy Barbara Blida wygrała ze mną, płacząc w trakcie sejmowych głosowań" - opowiada Leszek Miller.

Twarda kobieta SLD rozkleiła się również przy innej okazji - gdy za rządów AWS gruchnęła wieść o rozwiązaniu parlamentu. Wtedy Blida w panice odkręciła z ław poselskich tabliczkę ze swoim nazwiskiem. Jako śrubokręt posłużył jej... pilnik do paznokci.

"Jest taki parlamentarny zwyczaj, że jak się nie odkręci tabliczki, to się nie wróci do Sejmu" - tłumaczy dziś koleżankę Krystyna Łybacka. I sprawdziło się. Barbara Blida pozostała posłanką aż do 2005 roku.

"Kojarzy mi się z olbrzymią wrażliwością. Była bardzo zaprzyjaźniona z ludźmi biednymi" - zachwala poseł SLD, Jerzy Wenderlich.

Ale to nie kto inny tylko Barbara Blida - jako minister budownictwa - przeforsowała w Sejmie ustawę pozwalającą wyrzucać lokatorów na bruk. Działacze lewicy długo nie mogli jej tego darować. Wkrótce drogi SLD i Blidy zaczęły się rozchodzić.

Ambitna polityk w 2001 r. nie dostała angażu w rządzie Leszka Millera. W proteście przeciwko pominięciu w awansach działaczy SLD ze Śląska zrezygnowała wtedy z kierowania partią w tym regionie. "Zostaliśmy potraktowani jak Murzyn, który zrobił swoje, a teraz może odejść" - grzmiała Barbara Blida. Potem wezwała Leszka Millera, żeby przestał łączyć funkcję szefa partii ze stanowiskiem premiera. W 2004 r., po konflikcie z ówczesnym wicepremierem Jerzym Hausnerem, wystąpiła z klubu parlamentarnego SLD. W partii pozostała, ale w kolejnych wyborach została wystawiona jedynie na liście kandydatów do Senatu. Elekcję przegrała i musiała pożegnać się z parlamentem.

Ale i tak była na wozie. Już od 2001 r. bardziej od polityki pociągał ją biznes. Zaczęła zarabiać wielkie pieniądze. Jako prezes J.W. Construction, jednej z największych w Polsce firm deweloperskich, miała ponad 45 tysięcy złotych pensji. Jeździła luksusowymi samochodami, wybudowała sobie dom za co najmniej 700 tys. zł, zgromadziła kolekcję obrazów wartych 65 tys. zł. Cały majątek Blidy szacowano na blisko 3 mln zł.
"Zawsze była silnie zaangażowana w sprawy biznesu" - nie ukrywa Leszek Miller.

Zaradna posłanka zaczęła mieć kłopoty z własnym bogactwem. Dwa razy padała ofiarą bandyckich napaści. Za każdym razem celem były luksusowe samochody, którymi jeździła. W 2003 roku jechała do Warszawy z kierowcą toyotą Land Cruiser. Nagle samochód Blidy został ostrzelany. Bandyci zmusili ją i kierowcę do opuszczenia auta i odjechali luksusowym samochodem. Pięć lat wcześniej Blida została pobita pod Nadarzynem (koło Warszawy) na stacji benzynowej. Napastnicy ukradli jej prawie nowego mercedesa wartego 200 tysięcy złotych. Po tych napaściach Blida wraz z mężem postanowili się uzbroić i wystąpili o pozwolenie na broń.

Ale prawdziwe kłopoty miały dopiero nadejść. Czarne chmury nad Blidą zaczęły zbierać się dwa lata temu. Wówczas to jej nazwisko pojawiło się w śledztwie dotyczącym śląskiej mafii węglowej. Za kratki trafiła koleżanka Blidy - Barbara K., zwana Alexis polskiego górnictwa.

Prokuratura zarzuca jej próbę wyłudzenia dwóch milionów złotych z publicznych pieniędzy i oszustwa. Wystraszona Barbara K. zaczęła sypać. I obciążyła między innymi Barbarę Blidę. Była posłanka miała pomagać koleżance w interesach. W zamian dawała jej kosztowne prezenty - ekskluzywne kosmetyki i stroje, w których Blida paradowała w Sejmie. Ale to jeszcze nie wszystko. Kmiecik miała również pożyczyć Blidzie mercedesa i dać 100 tys. zł na wykończenie basenu w jej prywatnej willi w Szczyrku.






























Reklama