"Chciałbym podkreślić, że naszą propozycję pierwiastkową traktujemy najpoważniej w świecie. Polska nie zgodzi się, by w trakcie tworzenia nowej konstytucji była degradowana" - oznajmił Kaczyński w wywiadzie dla PAP. Premier zaznaczył też, że dla polskiego rządu przyszły dokument nie będzie konstytucją, a jedynie traktatem rewidującym dotychczasowe dokumenty unijne.

To ważna wypowiedź, bo premier wreszcie jednoznacznie określił, jak zdaniem Polski powinna wyglądać reforma unijnych instytucji, o którą od kilku miesięcy kłóci się Europa. Jednocześnie do ofensywy przystąpiła polska dyplomacja. Emisariusze z Warszawy od kilku dni kursują pomiędzy tymi państwami, które zdaniem Polaków można zjednać do swojego stanowiska: byli w ostatnich dniach w Hiszpanii, Czechach, Finlandii oraz na Litwie.

"Staramy się przekonywać państwa średnie i małe. Ale nasza pierwiastkowa propozycja podoba się też większym krajom, jak Francja czy Wielka Brytania" - mówi DZIENNIKOWI Paweł Zalewski, bliski doradca premiera Kaczyńskiego i szef sejmowej komisji spraw zagranicznych.

Aktywność Polski jest reakcją na rozpoczęcie przez Angelę Merkel inicjatywy dyplomatycznej, o której pisał DZIENNIK dwa dni temu. Niemiecka kanclerz zamierza wykorzystać niecałe cztery tygodnie poprzedzające unijny szczyt w Brukseli do rozmów w cztery oczy ze wszystkimi premierami państw Unii Europejskiej. Jej celem jest stworzenie wspólnego bloku państw, które ratyfikowały już istniejący traktat konstytucyjny i w ten sposób wywrzeć presję na te europejskie stolice, którym istniejąca umowa się nie podoba.

Głównym przedmiotem sporu pomiędzy reprezentowanym przez Angelę Merkel "klubem przyjaciół konstytucji" a eurosceptycznymi rządami w Warszawie czy Pradze jest system liczenia głosów w Radzie Unii Europejskiej. Istniejąca eurokonstytucja wprowadza rewolucyjną zmianę sposobu podejmowania najważniejszych decyzji przez wspólnotę. Dotychczas obowiązywał system, w którym każdy kraj miał dużą możliwość blokowania decyzji, które nie budziły jego entuzjazmu. Takie rozwiązanie po niedawnym rozszerzeniu Unii o 12 państw groziło jej paraliżem decyzyjnym, a eurokonstytucja miała temu zapobiec.

W myśl zapisów traktatu decyzje byłyby podejmowane przy pomocy podwójnej większości. Oznacza to, że za musi się opowiedzieć większość państw członkowskich (każdy kraj ma tu jeden głos), które reprezentują większość mieszkańców Unii. - Ten system buduje tożsamość europejską, bo osłabia państwa narodowe - mówili jego zwolennicy. - To otwarcie drogi do dominacji państw najludniejszych - odpowiadali przeciwnicy, do których od początku należała Polska.

Z obawy przed osamotnieniem i pod wpływem oskarżeń o brak konstruktywnej postawy rząd Kaczyńskiego stopniowo łagodził opór wobec eurokonstytucji. Nigdy jednak nie odpuścił w sprawie liczenia głosów. Ostatnią polską propozycją jest taka modyfikacja zapisów traktatowych, by osłabić państw największe: to system pierwiastkowy. Dzięki niemu np. stosunek głosów, którymi dysponują 82-milionowe Niemcy, do tych, które posiada niespełna 40-milionowa Polska, dziś wynoszący ponad 2:1 na korzyść Berlina, wynosiłby - według polskiej propozycji - o wiele mniej: niespełna 1,5:1.

Niemcy są zresztą głównym przeciwnikiem systemu pierwiastkowego. - Nie otwierajmy tej puszki pandory. Jeśli na wniosek Polski na nowo rozpoczniemy debatę o sposobie głosowania, inne państwa będą chciały dyskutować o kolejnych kontrowersyjnych dla nich sprawach - argumentuje w rozmowie z "Dziennikiem" niemiecki minister ds. europejskich Günter Gloser.

Spór wokół liczenia głosów będzie trwał z pewnością do samego szczytu Unii w Brukseli pod koniec czerwca. Merkel chce, by szefowie rządów zdecydowali wówczas o "mapie drogowej" dalszych negocjacji nad eurokonstytucją, tak by mogła wejść w życie przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w 2009 r.


Mniejsze kraje muszą mieć głos

Petruszka Szustrova, czeska publicystka: Czechom nie podoba się w konstytucji to, że jest mało zrozumiała i przyznaje za małą siłę głosów mniejszym i średnim krajom. To wystarczające przesłanki, by poprzeć polską propozycję zmiany systemu głosowania.

Bronisław Komorowski, poseł Platformy Obywatelskiej:
Należy podjąć próbę przekonania do propozycji systemu pierwiastkowego, chociaż nie radziłbym stosowania szantażu. System ten daje Polsce wprawdzie mniej niż obowiązująca obecnie metoda zapisana w traktacie z Nicei, ale więcej niż zaproponowany w konstytucji europejskiej system podwójnej większości. Nie mamy jednak pewności, czy da się ją przeforsować w Unii Europejskiej. Pierwszym sprawdzianem zdolności polskiej dyplomacji będzie czerwcowy szczyt UE, który zdecyduje, czy w ogóle metoda głosowania stanie się przedmiotem dyskusji.

Marcin Libicki, eurodeputowany PiS: System pierwiastkowy jest bardziej zrównoważony oraz zgodny z zasadami prawa międzynarodowego. Zapewniałby on mniejszym i średnim krajom większy wpływ na decyzje UE niż konstytucja europejskiej. Chcemy pewnej sprawiedliwości: gdyby każdy miał tyle głosów, ile ludności, to np. Malta nie miałaby nic do powiedzenia. Polska propozycja i tak jest ustępstwem, bo zgodziliśmy się na odejście od systemu nicejskiego.


Polska propozycja to katastrofa dla Europy

Alexander Stubb, fiski eurodeputowany, członek Komisji Spraw Konstytucyjnych w PE:
Podobny do pierwiastkowego system głosowania był już na stole rokowań dziesięć lat temu. Został zaproponowany przez Szwedów, ale nie wzbudził większego entuzjazmu i pominięto go podczas prac nad konstytucją. Choć sam pomysł nie wydaje się zły, to kompletnym absurdem byłoby ponownie poddawać sposób głosowania pod dyskusję.

Uzgodniliśmy już bowiem system podejmowania decyzji i nie rozumiem, dlaczego mielibyśmy jeszcze raz przez to przechodzić. Zwłaszcza że sprawa siły głosów w Radzie UE jest bardzo delikatnym problemem i dyskusja nad nim była bardzo dla Unii Europejskiej wyniszczająca. Polska powinna się raczej skupić na uzyskaniu dodatkowych miejsc w Parlamencie Europejskim. Rozpoczynając dyskusję o systemie głosowania Warszawa może sobie tylko zaszkodzić.

Michael Stamp;uuml;rmer, publicysta, były doradca kanclerza Kohla: Powiem ostro, bo wymaga tego sytuacja: uparte trwanie przy swoich pozycjach doprowadza do tego, że niechęć do Polski w Niemczech i na Zachodzie ciągle rośnie. Warszawa upiera się przy sprawie tak naprawdę nieistotnej, bo w Unii decyzje rzadko są podejmowane przez twarde głosowanie, a bardziej przez negocjacje i dyskusję. Wrogość braci Kaczyńskich wobec Europy można określić tylko jednym słowem: katastrofa.

Gert Antsu, kancelaria premiera Estonii: Tallin jest przeciwny propozycjom Polski, bo nam - tak jak większości państw UE - zależy na porozumieniu w sprawie nowego traktatu, a nie na partykularnych żądaniach. Wspólnota zbyt długo pracowała na optymalne rozwiązanie, by teraz je zaprzepaścić. Jeśli znów rozpoczniemy dyskusję na ten temat, pozostałe państwa zaczną zgłaszać swoje propozycje, z których wcześniej zrezygnowały. I kłótnia zacznie się od nowa. To gra niewarta świeczki.