Publicyści i dziennikarze wskazują, że takie przenoszenie sporów z łam gazet do sądów prowadzi do ograniczenia debaty publicznej.

"To bardzo niebezpieczna droga wpływająca na sytuację całych mediów" - ostrzega redaktor naczelny "Przekroju" Mariusz Ziomecki i tłumaczy: "W ten sposób czynimy sędziów arbitrami w naszych sporach". Jaki będzie tego efekt? "Jesteśmy uczestnikami debaty publicznej na linii frontu i jeśli sami siebie zaczniemy pozywać do sądów, to polemika stanie się płaska" - odpowiada naczelny tygodnika "Wprost" Stanisław Janecki. I przypomina, że Adam Michnik w latach 90. rozdawał mocne razy i operował "epitetami znacznie jaskrawszymi niż obecnie jego oponenci" i wtedy uznawał to za normalne.

Teraz jednak za opinię Krasowskiego o tym, że Michnik "poświęcił jedną trzecią życia na obronę byłych ubeków, wikłając się w wojnę, w której z roku na rok tracił", domaga się przez swojego adwokata Piotra Rogowskiego publicznych przeprosin i 10 tys. zł na zakład niewidomych w Laskach. "Tam, gdzie kończą się argumenty, sięga się po pałkę. Ale spór na idee, na interpretacje zdarzeń powinien się rozstrzygać na łamach gazet i przebiegać na argumenty. Publicyści są uzbrojeni w oręż, taki, jaki przystoi ich profesji" - komentuje Jan Pospieszalski z TVP.

Jako niezręczne takie rozwiązywanie sporów uznaje Grzegorz Miecugow z TVN 24: "Powinno się wojować piórami. Wolałbym, żeby dochodzić swoich racji na łamach gazet. Tym bardziej że na szczęście nie mamy dziś w Polsce cenzury, nie ma obaw, że ktoś czegoś nie wydrukuje". Tomasz Lis z Polsatu nie odmawia jednoznacznie prawa do walki dziennikarzy o swoje racje przed sądem, ale też uznaje, że powinien to być środek ostateczny: "Uważam, że lepiej, kiedy publicyści, dziennikarze stają w szranki, posługując się piórem i pozwalając czytelnikom stanąć w roli sędziów. W przypadku sporu z szefem DZIENNIKA Michnik jednak tego prawa czytelnikom nie dał".

Mieszane uczucia ma Tomasz Sekielski z TVN. "Każdego można krytykować. Oczywiście są granice krytyki, poza które wyjście daje prawo przeniesienia sporu również dziennikarzowi do sądu. Obawiam się jednak też sytuacji, w której sąd zastępuje debatę publiczną. Oddawanie każdego krytycznego głosu o sobie do sądu jest formą zastraszania i blokowania debaty publicznej" - mówi dziennikarz.

A Michnik ostatnio tak właśnie robi. Rafał Ziemkiewicz musiał ostatecznie przeprosić go za to, że napisał: "Michnik zrobił wszystko, aby w III RP nie zostały ujawnione nazwiska komunistycznych zbrodniarzy". Przeprosin za swoje słowa na razie szefowi "GW" odmówił prof. Andrzej Zybertowicz, który wskazywał, że Michnik zaprzecza prawu do rozliczeń z komunizmem tym, którzy - tak jak on - nie siedzieli w tamtym czasie w więzieniach.

Adwokat i dziennikarze "GW" tłumaczyli, że Michnik przenosi spory do sądów, bo jego polemiki nie przynoszą skutku. Ale nie wszyscy wierzą, że moment podjęcia takiej decyzji jest przypadkowy. "Kiedy <Gazeta Wyborcza> miała monopol ideowy na to, jak trzeba myśleć w Polsce, to nie było potrzeby procesowania się w sądach, ponieważ polemika z kimś z <GW> powodowała śmierć publiczną. <GW> miała taką moc rażenia, że to wystarczało, żeby osadzić w ryzach każdego polemistę. W momencie, kiedy powstała konkurencja, m.in. ze strony DZIENNIKA, <Gazeta> nie jest już żadną wyrocznią" - zauważa Janecki.

Mecenas Michnika w pozwie przeciw Krasowskiemu argumentował, że jego tekst jest być może "standardem w niemieckich gazetach, jednak w polskich realiach jest to zachowanie budzące co najmniej zdziwienie". Przykładu na standard, w którym naczelni gazet walczyliby o idee przed sądem, a nie na łamach prasy, nie przypomniał sobie nikt z polskich dziennikarzy, z którymi rozmawialiśmy.