"Gestapo, faszyści" - krzyczały kobiety spychane na chodnik. Choć policja nie była brutalna, dwie pielęgniarki ucierpiały. Trafiły do szpitala. Akcję przed siedzibą premiera zobaczyła cała Polska. Na konsekwencje nie trzeba było czekać. Na rząd posypały się gromy. Nawet przychylna do tej pory "Solidarność" zagroziła strajkiem generalnym.
Premier nie zmienia twardego stanowiska: będzie mógł rozmawiać w sprawie postulatów protestujących pielęgniarek najwcześniej w poniedziałek po szczycie UE.
Przez cały dzień w Alejach Ujazdowskich trwała manifestacja. Z godziny na godzinę coraz liczniejsza. Szef największego związku "Solidarności" Janusz Śniadek ogłosił: rozpoczynamy przygotowania do ogólnopolskiej akcji protestacyjnej. Po raz pierwszy Komisja Krajowa "Solidarności" tak ostro zaatakowała obecnie rządzących.
"To wyraz rozczarowania rządami PiS. Działania rządu stoją w sprzeczności z ideą solidarnego państwa" - tłumaczył Śniadek. Ogólnopolskie akcej protestu zapowiedziały też inne centrale związkowe.
Kiedy padała ta zapowiedź, na Śląsku stu działaczy najbardziej radyklanego i bojowego Związku Zawodowego Sierpień ’80 już szykowała się do wyjazdu do Warszawy. "Przyjeżdżamy, by zapewnić ochronę pielęgniarkom. Zapewniam, że żaden górnik nie pozwoli na to, by bito lub popychano kobiety" - zapowiada buńczucznie szef związku Bogusław Ziętek.
Górnicy podjęli decyzję po obejrzeniu dramatycznych relacji telewizyjnej z porannego zajścia. Słychać było krzyki, szloch. Jedna z kobiet się przewraca, inna mdleje. Kobiety intonują hymn narodowy - "Jeszcze Polska nie zginęła!"
Akcja formalnie się udała: policjanci zepchnęli pielęgniarki z jezdni, gdzie tamowały ruch, na trawnik. Z tłumu pielęgniarek wychodzą informacje o dwóch ofiarach. Jedna kobieta miała dostać zawału, druga miała mieć poważne złamania. Po kilku godzinach z pogotowia na Hożej przychodzi jednak dementi. Stan kobiet jest dobry, jedna jest już w domu. Ale emocji nic już nie mogło ochłodzić. "Boimy się o nasze koleżanki, które są w kancelarii premiera. Nie mamy z nimi kontaktu" - przekonywały pielęgniarki otoczone kordonem policji. Gruchnęła wieść: te cztery kobiety zostały aresztowane.
Przedstawiciele władzy, by udowodnić, że z pielęgniarkami wszystko jest w porządku, wpuścili do budynku operatorów telewizyjnych. "Pielęgniarki na polecenie premiera dostały wczoraj kolację, mają kanapaki, napoje. Jedyne, co je rozwścieczyło, to zgoda na wejście ekip telewizyjnych" - relacjonuje nam posłanka PiS Jolanta Szczypińska. Wczoraj była jedną z głównych postaci, obok wiceministra zdrowia Bolesława Piechy, szefa kancelarii premiera Mariusza Błaszczaka i wicepremiera Przemysława Gosiewskiego, na froncie strajkowego kryzysu.
Po drugiej stronie stołu w kancelarii premiera siedzi m.in. jej koleżanka ze Słupska, Dorota Gardias, którą wprowadzała do zawodu.
Wczoraj, kiedy posłanka PiS zobaczyła zdjęcia z interwencji policji, wróciła do kancelarii. "Ten widok mocno zabolał" - przyznaje, ale podobnie jak wszyscy politycy PiS, utrzymuje twarde stanowisko: to była konieczna decyzja stołecznej policji, by nie blokować jednej z głównych ulic.
Policjanci negocjowali z pielęgniarkami przez całą noc z wtorku na środę. Ale nie sądzą, by rozwiązanie siłowe było rzeczywiście nieuniknione. "Nocne rozmowy policji z protestującymi pielęgniarkami szły w kierunku pokojowego rozwiązania problemu. One były skłonne odblokować ulicę. Ku naszemu zaskoczeniu ze sztabu komendanta stołecznego policji przyszło polecenie: wprowadzić prewencję i zmusić do zejścia z ulicy" - opowiadają nasi informatorzy.
Kto wydał taką decyzję? Mariusz Sokołowski, rzecznik warszawskiej komendy twierdzi, że za takim poleceniem stoi szef sztabu. Ale wysokiej rangi oficer Komendy Głównej uważa, że decyzja przyszła z wyższego szczebla. "Taki rozkaz mógł wydać tylko komendant stołeczny, ale naciski były ze strony Komendy Głównej i prawdopodobnie z MSWiA" - twierdzi stanowczo.
13.20 w środę. Po raz trzeci próbujemy się skontaktować ze Szczypińską. "Przepraszam, krążę między pielęgniarkami a szefem kancelarii premiera" - rzuca wyraźnie podnerowowana Szczypińska. Nieosiągalny jest wiceminister zdrowia. "Proszę do rzecznika, nie mogę rozmawiać" - mówi. W kancelarii premiera, choć bez premiera, cały dzień trwały gorączkowe konsultacje.
Efekt? Rząd zostaje przy swoim. "Obawiam się eskalacji tych protestów. Obawiam się, że to się może skończyć dymisją rządu, bo premier nie może nic zrobić" - mówi Szczypińska.