Czy mord popełniony w łódzkim biurze PiS może jeszcze bardziej zaognić atmosferę życia publicznego w Polsce? - docieka "Dziennik Polski". "Oczywiście, że tak. Historia, w tym obejmująca dzieje demokracji, pokazuje, że tego rodzaju wypadki, w gruncie rzeczy drobne i powtarzalne wszędzie i zawsze, mogą stać się punktami przełomowymi. Mogą prowadzić do zaostrzenia sytuacji, ale też mogą przyczynić się do wygaszenia napięć" - odpowiada socjolog.
Premier powiedział wczoraj, że wyciąga do Jarosława Kaczyńskiego rękę do zgody. Jednocześnie zaprosił prezesa PiS do rozmowy, stwierdzając przy tym, że wątpi, by Kaczyński chciał zgody. O co chodzi? - pyta dziennik. "Nie wiem. Obawiam się jednak, że szef rządu czystych intencji nie ma. Człowiek, który deklaruje chęć zgody, powinien najpierw dać rzeczywisty dowód dobrych intencji. W przypadku premiera mogłoby to być np. odwołanie Stefana Niesiołowskiego z posady wicemarszałka Sejmu. To byłby gest dobrej woli" - uważa prof. Zybertowicz.
Czy do tragedii w Łodzi mogłoby nie dojść, gdyby PO i PiS nie były w stanie wojny? "Zgadzam się z tymi głosami, które tłumaczą, że szaleńcze zachowania zawsze będą miały miejsce, ale to, w jaki sposób będą one ukierunkowane, zależy od charakteru komunikacji publicznej. Rzecz w tym, że w przestrzeni publicznej rządzący i ich sojusznicy próbują - zgodnie z okrzykiem - zdefiniować PiS jako partię odpowiedzialną za nieudolne rządzenie państwem przez koalicję PO-PSL. Taki stan rzeczy powoduje, że osoba niezrównoważona znalazła ujście dla swoich problemów, przez dokonanie zbrodni w biurze PiS" - mówi rozmówca gazety.