172 - tyle stron liczy najnowsza biografia kandydatki PiS na premiera. Opasłe tomiszcze to nie jest, ale autorka o mało znanym nazwisku Ludwika Preger zmieściła tu zaskakująco wiele wątków, wykraczających daleko poza zwykłą biografię. „Nazywam się Beata Szydło” to jednak wbrew twierdzeniom wydawcy żadna tam powieść „political fiction”, raczej w połowie PiS-owski folder reklamowy, w drugiej zaś coś na wzór politycznego harlequina.
Akcja tej porywającej książki zaczyna się w wieczór wyborczy, gdy szefowa sztabu Andrzeja Dudy wygłasza swoje słynne „Nazywam się Szydło. Beata Szydło” i dziękuje ze sceny prezesowi PiS.
- Jarosław pochylił głowę, by nie zauważono, że jego oczy zwilgotniały - opisuje reakcję Jarosława Kaczyńskiego autorka. Takich ckliwych momentów jest w tej książce znacznie więcej. Jak choćby sobotni dialog, dzień przed wyborami prezydenckimi, kiedy nasza bohaterka w pokoju hotelowym moczy w misce zmęczone nogi. W tym czasie odbiera telefon:
- Jak tam Beatko - odezwał się przy jej uchu serdeczny głos Jarosława Kaczyńskiego.
- Jak się czujesz po tym maglu?
- Jak po upadku z peronu metra - odparła szczerze. Ledwo żyję, a na poniedziałek muszę być świeża i energiczna. Niczym ten róży kwiat. Czym wyleczyć obtarte nogi?
- Posmaruj maścią propolisową. Dobrze goi.
Jarosław Kaczyński raz „przejeżdża dłonią po swych białych jak mleko włosach”, innym razem „głaszcze mruczące zwierzątko”, a Beata w tym samym czasie „patrzy na niego ze współczuciem”, albo w inny sposób wyraża zatroskanie. Autorka dwoi się i troi, by obrazowo opisać ich ciepłe relacje i wspólne spotkania. Jak to w żoliborskim domu prezesa PiS, gdy ten „zarządza pełną dekaczyzację” i przekazuje Andrzejowi Dudzie oraz Beacie Szydło, że zamierza odejść z polityki:
- Jesteś tego pewny? - spytał Andrzej - Przecież możemy cię jeszcze potrzebować. Jarosław potrząsnął głową. (…) Mówił tak, jakby żartował, ale jego gościom zrobiło się na te słowa smutno. Jarosław zauważył wymienione przez nich spojrzenia i uśmiechnął się.
Kochani, stanowicie wspaniały team.(…) Nawet Donald Tusk i Radosław Sikorski trzęsą przed wami portkami - mówił Kaczyński.
Ale wróćmy do początku, wszak to nie Kaczyński, ale Beata Szydło jest tu główną bohaterką. W biografii możemy więc poczytać o związku jej rodziców; górnika Jana i pracownicy społecznej, Ewy, oraz sielskim dzieciństwie w Przecieszynie, gdzie mała Beatka zamiast bawić się lalkami wolała grać w piłkę i łazić z chłopakami po drzewach.
Rodzice kandydatki PiS na premiera są kryształowi. A ich relacje pełne uczuć. Jak czytamy - serce Ewy drżało na myśl o tym, co się może wydarzyć na dole, sama zaś bez strachu - jako pracownica społeczna - przychodziła do pijackich melin i domów zwyczajnych bandziorów. On zaś cytował Gustawa Morcinka: Kożdy porządny hawierz mo śmierć w dupie. Ale za reszpektem. Nigdy nie złościł się na żonę. W tym domu nawet teściowa była „inna niż te w popularnych dowcipach”.
Cała opowieść o przeszłości Beaty Szydło ciągnie się w podobnym tonie. Jako młoda dziewczyna Beata idzie na studia do Krakowa, tam mieszka z ciotką Stefanią, nazywaną z przekąsem w rodzinie „seksbombą po pięćdziesiątce” i przyjaźni się z Moniką Sekierzyńską, największą flirciarą na wydziale. Dzięki niej chłopczyca uczy się, jak być kobietą; pierwszy raz maluje paznokcie i oko. Tam też poznaje przyszłego męża, Edka Szydło, kolegę z wydziału i przystojnego szczypiornistę. Tak autorka opisuje ich pierwsze spotkanie, dodając zaraz, że po sobotniej potańcówce już wiedzieli, że chcą być razem.
- Cześć mała, jak się nazywasz?
- Mały to sobie możesz sam być - odburknęła z miejsca.
Przez okres, kiedy Szydło pracowała w Domu Kultury, a potem została najmłodszym burmistrzem w kraju, pojechała na stypendium do USA i zadebiutowała w wielkiej polityce, autorka zgrabnie się prześlizgnęła. Nie miała widać wystarczająco dużo paliwa, by uszyć zgrabne story.
Poza tym zdecydowanie ważniejsze były dla niej sprawy kraju. Autorka z reporterskim zacięciem odtwarza dialogi, ale z jeszcze większym zaangażowaniem opisuje otaczającą nas rzeczywistość. Niczym rasowy ekspert diagnozuje poziom upadku państwa; „beznadziei, korupcji, arogancji warstwy rządzącej”, z marazmem, eurosierotami, bezrobociem i rekordowym odsetkiem samobójstw wśród emerytów i rencistów włącznie.
- Z typową rentę nie udałoby się utrzymać nawet psa - czytamy w książce.
Kto jest temu winien? Wiadomo, PO. Oliwy do ognia dolewał prezydent Komorowski, „oderwany kompletnie od rzeczywistości podpisywał wszystko co mu podsunięto”.
Pół biografii to właściwie fabularyzowana wersja programu PiS, z ludzką twarzą i najświeższymi jego wątkami. To Szydło tłumaczy koleżance, dlaczego używa określenia „rzekomy uchodźca”:
Dlatego, że prawdziwy uchodźca, taki co ucieka przed wojną czy prześladowaniem, będzie wdzięczny za kąt do spania i kawałek chleba, i do głowy mu nie przyjdzie stawiać jakieś żądania. Ktoś, komu wszystkiego mało, na pewno przed niczym nie uchodzi, a chce sobie wygodnie pożyć na czyjś koszt. Tymczasem o sprowadzeniu garstki Polaków z Ukrainy nie można się doprosić, choć grozi im tam śmierć. To samo dotyczy potomków zesłańców. Na nich pieniędzy nie ma.
Ewentualnymi procesami autorka powieści chyba nie musi się przejmować. Jej bohaterowie - zarówno Szydło, jej mąż, jak i rodzice - są w tej książce posągowi. Gorzej z ich politycznymi oponentami. Opisy matki Polki w garsonce, która szydłobusem objeżdża kraj i cierpliwie wysłuchuje wylewanych przez rodaków żali przeciwstawiona jest Ewa Kopacz, której co najwyżej można współczuć, bo poza atakami na PiS nie ma nic do powiedzenia i denerwuje się do tego stopnia, że przed konwencją PiS musi dwa razy zażywać środki uspokajające.
Niewygodne dla Szydło fakty czy wpadki, nawet jeśli się pojawiają, od razu są neutralizowane. I to w bardzo zmyślny sposób. Wtopa z gratulacjami podesłanymi przez Beatę Szydło Mariuszowi Kamińskiemu z okazji ślubu (polityk zostawił poprzednią żonę z dzieckiem, gratulowanie mu nowego związku było niestosowne, zwłaszcza że Szydło podkreśla swoje przywiązanie do religii i Kościoła) opisano z użyciem szwarccharakteru. O sprawę pyta dziennikarz „Faktów Codziennych”, czyli znienawidzonego brukowca, a w czasie wywiadu „uśmiecha się z lekką nutką złośliwości”.
W tej niezbyt obszernej biografii znalazło się znacznie więcej miejsca na uszczypliwości wobec dziennikarzy; Tomasza Lisa, który „nigdy nie był grzecznym chłopcem” czy Moniki Olejnik:
- Mam czasem ochotę powiedzieć takiej laluni, żeby zabrała się z nami w objazd i sama popatrzyła na to, z czym my się spotykamy, a co tych ludzi otacza na co dzień - zwierzyła się Beata podczas prywatnej rozmowy z Kaczyńskim.
Oberwało się też aktorom:
Tomaszowi Karolakowi - za atak na córkę Dudy;
Marianowi Opani - bo nie chciał zagrać Lecha Kaczyńskiego;
Krzysztofowi Kowalewskiemu - za komentarz, że Jarosław Kaczyński jest obłąkany;
Markowi Kondratowi - bo powiedział, że Polska nie jest najważniejsza.
Książka wyszła nakładem wydawnictwa Astrum z Wrocławia. Jego prezesem jest Lech Tkaczyk - jak podaje Wikipedia - pisarz, autor bajek, książek z dziedziny dietetyki, piosenek. Wydawnictwo prowadzi z żoną. Kto zaś kryje się pod pseudonimem Ludwiki Preger? Nie wiadomo. Pewne jest, że to niezwykle płodna autorka, bo trzaska biografię za biografią. Spod jej pióra wyszedł już życiorys Anny Komorowskiej, Ewy Kopacz, Andrzeja Dudy, a jej najnowsze dzieło to biografia Pawła Kukiza. Autorka tak się spieszyła, żeby zdążyć z publikacją na wybory, że parę błędów popełniła. Na przykład Graś nazywa się Paweł, a nie - jak w książce - Piotr. Ale kto by się takimi szczegółami przejmował.