PiS ma ponad 30 proc. poparcia, opozycja dołuje, gospodarka rośnie, finanse publiczne są w świetnej kondycji, zaś gniewne zazwyczaj branże – jak górnictwo, są nadzwyczaj spokojne. Choć to komfortowa sytuacja, to partia Jarosława Kaczyńskiego zbliża się do krytycznego momentu w swoich rządach.
Doświadczenia poprzedników wskazują na to, że proces utraty władzy zaczyna się zazwyczaj w drugim roku jej sprawowania. To właśnie wtedy dochodziło do wydarzeń, które owocowały zrywaniem koalicji, upadkiem rządów, a nawet destrukcją całych ugrupowań.
Drugi rok rządów to punkt krytyczny, ale to nie znaczy, że takiego zakrętu nie można pokonać – udało się to pierwszemu rządowi PO–PSL. Trzeba jednak umieć zareagować w porę.
Czy PiS będzie to potrafił?
Reklama

Całkowite unicestwienie

W styczniu 2003 r. SLD i Unia Pracy mają 35 proc. poparcia. To wprawdzie o 6 proc. mniej niż w zwycięskich wyborach 2001 r., ale to i tak doskonały wynik. Koalicyjne PSL ma tylko 9 proc., a opozycja jest słaba – PiS, PO, Samoobrona mają po 10 proc. poparcia, LPR – jeszcze mniej.
SLD jest skoncentrowane na przygotowaniach do wejścia Polski do UE, co ma nastąpić w 2004 r. Lider Sojuszu Leszek Miller nazywany jest kanclerzem, zaś publicyści zastanawiają się, ile kadencji będzie jeszcze rządził. Wprawdzie 27 grudnia 2002 r. „Gazeta Wyborcza” publikuje tekst „Ustawa za łapówkę, czyli przychodzi Rywin do Michnika” (próba skorumpowania Agory, wydawcy „GW”, przez SLD), ale Sojusz zgadza się na powołanie sejmowej komisji śledczej. Licząc na to, że sprawie uda się ukręcić łeb. W początkowej fazie nawet afera Rywina nie jest w stanie mocno naruszyć popularności tego ugrupowania. Jednak w lutym do Sejmu trafia projekt ustawy wprowadzającej obowiązkowe winiety dla samochodów. Nie głosuje za nim większość posłów PSL. Miller nie może ścierpieć braku lojalności ludowców i wyrzuca ich ministrów z rządu – tak koalicja przestaje istnieć. To wydarzenie uruchamia proces słabnięcia SLD, na dodatek gwiazdami komisji śledczej stają się dociekliwi Jan Rokita i Zbigniew Ziobro – notowania Sojuszu mocno spadają. Po roku tylko z łaski prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego Leszek Miller wprowadza Polskę do UE jako premier. Chwilę później przestaje nim być.
To nie afera Rywina przesądziła o upadku Millera i SLD. Została nagłośniona w momencie, gdy sytuacja społeczno-gospodarcza była fatalna. Proszę pamiętać, że już rok po zwycięstwie w 2001 r. SLD w wyborach do sejmików regionalnych zdobyło kilkanaście procent mniej, a jedna trzecia głosów została oddana na partie protestu, jak LPR, Samoobrona czy ugrupowanie Janusza Korwin-Mikkego. Afera trafiła na dobre podglebie – ocenia sytuację dawny polityk PiS Ludwik Dorn. Nieco inaczej patrzy na tamten czas politolog Rafał Matyja. – W drugim roku rządów wewnętrzne niesnaski w obozie władzy mają szansę ujawnić się już z olbrzymią siłą. Ale by jakaś afera faktycznie stała się tematem wiodącym, musi znaleźć się polityk, który zechce ją wykorzystać – tłumaczy. W przypadku afery Rywina w tle była „szorstka przyjaźń” premiera z prezydentem, czyli napięte relacje Leszka Millera i Aleksandra Kwaśniewskiego.
Innym przykładem kryzysu drugiego roku władzy jest gabinet Jerzego Buzka. W 1997 r. wreszcie zjednoczona centroprawica wygrała wybory i z Unią Wolności sformowała rząd. Politycy AWS i UW szybko zabrali się do odbijania kraju z rąk postkomunistów. Reformy systemu oświaty, zdrowia, emerytur i wprowadzenie nowego ustroju administracyjnego zaplanowano na 1999 r. – drugi rok rządów. Chodziło o to, by w 2000 r. i 2001 r., gdy miały się odbyć wybory prezydenckie oraz parlamentarne, nieuchronne zamieszanie związane z wprowadzeniem w życie czterech wielkich zmian już ucichło i można było pochwalić się rezultatami. Ale jak w znanym powiedzeniu – choć operacja się udała, to pacjent nie przeżył. – Rząd Buzka największą cenę zapłacił za bałagan związany z reformą systemu zdrowia. Od tego czasu zaczęły się spadki w sondażach – mówi politolog prof. Antoni Dudek.
Do tego momentu zaczęły narastać tarcia i w samej koalicji, i w AWS. Media opisywały ostry spór między szefem kancelarii premiera Wiesławem Walendziakiem a wicepremierem i ministrem spraw wewnętrznych Januszem Tomaszewskim.
W marcu 1999 r. dochodzi do rekonstrukcji rządu. Walendziak rezygnuje, a Tomaszewski triumfuje. Ale do czasu. Kilka miesięcy później traci miejsce w rządzie, pretekstem jest wniosek o sprawdzenie jego oświadczenia lustracyjnego. Przy okazji marcowych zmian resort kultury traci Unia Wolności, co powoduje urazy między UW i AWS. Zaczyna się proces dekompozycji koalicji. Rok później Unia Wolności wychodzi z rządu. Dwa lata później ugrupowania znikają ze sceny politycznej.

Bezwzględność

W pierwszym roku partia rządząca jest zajęta sprzątaniem po poprzednikach i szykowaniem się do wdrożenia własnych pomysłów i ich realizowania (w przypadku PiS to 500+ lub obniżenie wieku emerytalnego). To mobilizuje. A jej liderzy żyją wyborczym zwycięstwem, mają wręcz poczucie bezkarności, są przekonani, że elektorat wszystko im wybaczy. Nastrój euforii powoduje bagatelizowanie problemów i negatywnych konsekwencji działań czy zaniechań. Przy okazji obsadza urzędy i spółki państwowe własnymi ludźmi. To cecha, która łączy wszystkie nasze partie niezależnie od deklarowanych poglądów i publicznie głoszonej chęci walki z partyjniactwem.
Jednak później, gdy działacze już okrzepną, gdy posprzątają po poprzednikach, przychodzi czas, kiedy wielu z nich przejętą władzę chce skonsumować w sposób dosłowny. Tak było za rządów SLD, AWS i UW. – A wtedy okazuje się, że tort jest za mały, że nie wszyscy są zadowoleni z podziału. Do tego część zaczyna myśleć o kolejnych wyborach i o tym, że dla nich może nie starczyć miejsc na listach – opowiada Chwedoruk. To proces, który napędza wewnętrzną rywalizację i prowadzi do walk frakcji. Ujawnia się mechanizm ze słynnej brytyjskiej anegdoty. Doświadczony polityk wprowadza nowego deputowanego do parlamentu, pokazuje mu ławy opozycji, po czym mówi: tam siedzi twój przeciwnik, ale twój prawdziwy wróg siedzi obok.
Do tego rząd odnotuje pierwsze niepowodzenia, okazuje się, że części obietnic nie da się zrealizować, pojawiają się także problemy z bieżącym zarządzaniem państwem, niezadowoleni protestują. I tak na partyjnym monolicie pojawiają się rysy. Widzi to opozycja, zauważa je opinia publiczna. Okazuje się, że nowa ekipa robi to samo, co tak mocno potępiała u poprzedników. Wyborcy stają się krytyczni. Tendencje w obozie władzy oraz wśród wyborców zbiegają się i nagle nieoczekiwanie dla rządzących wybuchają skandale czy afery, a to odbija się w sondażach. – W drugim roku każda ekipa rządząca zaczyna dostawać własnych parchów. Ale to czy od tych parchów zacznie się gangrena, zależy od innych czynników, jak choćby koniunktura gospodarcza czy umiejętność zarządzania kryzysem – mówi Ludwik Dorn. Bo upadku, jaki przydarzył się SLD i AWS, można uniknąć.
Rok 2009. „Ci powiem szczerze, Rysiu... ja już nie mam siły sam walczyć z tym wszystkim... jakby Grzegorz, Mirek trochę pomogli mi... przecież wiesz, biegam z tym sam... blokuję tę sprawę dopłat od roku... to wyłącznie moja zasługa” – te słowa szefa klubu parlamentarnego PO Zbigniewa Chlebowskiego doprowadziły do kryzysu rządu Donalda Tuska.
Opublikowane przez „Rzeczpospolitą” nagrania niejasnych powiązań między politykiem a przedstawicielami biznesu doprowadziły m.in. do utworzenia kolejnej komisji śledczej mającej rozwikłać aferę hazardową. Jednak Tusk błyskawicznie zareagował. Błyskawicznie zdymisjonował m.in. Chlebowskiego i Grzegorza Schetynę oraz umiejętnie przekierował uwagę Polaków na światowy kryzys i to, że jesteśmy zieloną wyspą. Dzięki czemu rządził przez drugą kadencję. – Afera hazardowa była nieistotna w tym najtwardszym wymiarze polityki, bo nie naruszyła większości parlamentarnej. Tusk sobie poradził z kryzysem, wyszedł z niego nawet wzmocniony, bo wyczyścił partię – mówi mi jeden z polityków, który dziś wciela się w rolę komentatora życia publicznego.
Znacznie gorzej poradził sobie pierwszy rząd PiS. Po dwóch latach urzędowania sprowokował wybuchł afery gruntowej – prowokacja CBA miała doprowadzić do wyrzucenia z rządu wicepremiera Andrzeja Leppera (choć Samoobrona miała w nim pozostać). Gdyby najpotężniejsza wówczas partia nie dążyła do zwarcia, rząd PiS by przetrwał. – Wybuch afery pozbawił nas większości. To było jasne, że nasze rządy się skończyły. Jedynym wyjściem było to, że to my zamykamy sklepik, czyli składamy nasz wniosek o przyspieszone wybory. Ale je przegraliśmy – wspomina Dorn, wówczas marszałek Sejmu. Ale choć PiS stracił władzę, to na dłuższą metę wygrał – wzmocnił się i nie rozpadł jak AWS.
Nieco inaczej sytuacja potoczyła się w przypadku afery podsłuchowej, która wybuchła w trzecim roku urzędowania drugiego rządu Donalda Tuska (rozmowy pochodzą z drugiego roku). Siła wypowiedzi o państwie teoretycznym Bartłomieja Sienkiewicza czy o tym, że „tylko idiota by pracował za 6 tys. zł miesięcznie” Elżbiety Bieńkowskiej walnie przyczyniła się do podwójnego zwycięstwa PiS w 2015 r. Jako że nadal nie jest jasne, kto tak naprawdę nagrania zlecał, i dziś to media podległe obozowi rządzącemu publikują kolejne nagrania kelnerów (ostatnio niewybredne opinie księdza Kazimierza Sowy), sprawa pozostaje zagadkowa. Faktem jest, że afera przyniosła kilka dymisji ministrów rządu wówczas już Ewy Kopacz.

Wyjątek

Rząd PiS powoli kończy drugi rok rządzenia. W ostatnich miesiącach kilka razy mocno się potknął – sromotnie przegrał w Brukseli walkę o niepowierzanie Donaldowi Tuskowi funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej, mataczył w kwestii wyjaśniania okoliczności śmierci Igora Stachowiaka na komisariacie we Wrocławiu. Jednak notowania na razie nie drgnęły. – Ten rząd jest specyficzny, bo pierwszy rok zaczął od ostrego i potężnego konfliktu z całym otoczeniem. Dopuszczam więc myśl, że prawa zwyczajowo obowiązujące rządy III RP mogą w jego przypadku nie grać aż tak poważnej roli – zastanawia się Rafał Matyja.
Kongres PiS frakcyjne walki i wewnętrzne konflikty z pewnością wyciszy. Choć działaczy uwiera kariera wicepremiera Mateusza Morawieckiego, to jego starcie ze Zbigniewem Ziobrą zostało wyciszone. Co więc się stanie, używając metafory Ludwika Dorna, gangreną toczącą to ugrupowanie w drugim roku rządzenia? Raczej nie będzie to lukratywna posada w PZU dla Małgorzaty Sadurskiej. – Ludzie przyzwyczaili się do takich zjawisk i są przekonani, że wszystkie partie tak robią – ucina Dorn. – PiS wprowadza zmiany w wymiarze sprawiedliwości, oświacie, zdrowiu. Każda z tych sfer jest potencjalnym punktem zapalnym, bo skutków tych reform nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Jesień może być gorąca, bo wtedy zacznie działać ogłoszona właśnie nowa sieć szpitali, wejdzie w życie także reforma szkolnictwa – podkreśla z kolei Antoni Dudek.
Jego zdaniem problemem dla PiS może stać się próba emancypacji prezydenta. – Inicjatywa referendalna w sprawie zmiany konstytucji, która jest reakcją Andrzeja Dudy na ośmieszanie go m.in. w satyrycznym serialu „Uchu Prezesa”, już postawiła PiS w niezręcznym położeniu, co widać po reakcjach polityków tego ugrupowania. Duda zagrał bardzo ostro, bo to referendum zamieni się w plebiscyt nad rządami partii Kaczyńskiego. Większość ludzi nie ma pojęcia o materii konstytucyjnej, więc będą odpowiadać na zasadzie: jestem za rządem lub przeciwko niemu. Jeśli referendum okaże się klapą, to PiS znajdzie się w nieciekawym położeniu – podkreśla politolog.
Choć w przeciwieństwie do dotychczasowych ekip ta ma jednak kilka atutów. Pierwszy to konsolidacja władzy – prezes Jarosław Kaczyński ma autentyczną większość parlamentarną, żaden z innych gabinetów nie miał tak stabilnej siły w parlamencie i tak przyjaznego prezydenta. – To powoduje, że moment krytyczny może nadejść później – podkreśla Dudek. Z drugiej strony, jak zwraca uwagę Rafał Chwedoruk, partia jest cały czas pod ostrzałem, co konsoliduje ją jeszcze mocniej. – PiS jest traktowany przez resztę wyborców czy elity społeczne z dużą niechęcią, nawet większą, niż kiedyś była okazywana postkomunistom. To utrudnia ujawnianie się naturalnych różnic poglądów i interesów w obrębie samej partii. Do tego poziom zgodności PiS z większością Polaków w poglądach na najważniejsze sprawy jest duży – podkreśla politolog.
Kolejny atut to słabość opozycji. – Mamy do czynienia z krwawą wojną domową przeciwników Kaczyńskiego, która ich niszczy. Jeśli PiS nie popełni błędów, to może spać spokojnie. Sama rzeczywistość przesunie go do środka polskiej polityki i zniweluje efekt drugiego roku – zauważa Chwedoruk.
Ale jednego można być pewnym – oznaki choroby na pewno wkrótce się pojawią. O tym, czy Jarosław Kaczyński przez ostatnie lata podszkolił się w wymagającym fachu medycznym, przekonamy się niebawem. W tym kontekście warto przypomnieć słowa Aleksandra Kwaśniewskiego, który w kontekście afery Rywina miał stwierdzić, że III RR miała wiele poważnych chorób, a w końcu zmarła na katar.