Samorządy przed przyszłorocznymi wyborami lokalnymi boją się otwierać nowy front wojny z PiS, którą mogą przegrać poprzez zmiany w ordynacji wyborczej. Stawiają na mniej konfrontacyjne gesty.
– Złożymy aplikację, pokażemy miasta i województwa, które będą w stanie to zrobić – tak jeszcze niedawno zapowiadał szef Platformy. Chodziło o przyjęcie m.in. Syryjczyków z terenów objętych wojną. Akcja miała być w kontrze do linii przyjętej przez rząd PiS. Jak wiadomo, gabinet Beaty Szydło nie zgadza się na przyjmowanie do Polski uchodźców i toczy w tej sprawie boje z Komisją Europejską.
Jak wynika z naszych ustaleń, odezwa na apel kierownictwa Platformy jest znikoma. Co więcej, władze niektórych miast, w których rządzi PO, otwarcie zapowiadają, że nie posłuchają w tej sprawie Grzegorza Schetyny.
– Decyzję w sprawie uchodźców podejmuje rząd. To jego działanie jest w tej sprawie kluczowe. Dopiero w drugiej linii są samorządy, które miałyby te ewentualne decyzje realizować – mówi Marta Stachowiak, doradca prezydenta Bydgoszczy.
Wtórują im urzędnicy z Gdańska. – Jest za wcześnie, by rozważać takie kwestie – przekonuje Olimpia Schneider z gdańskiego UM.
Pozytywnie na apel szefa PO odpowiedział za to prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak. W rozmowie ze Schetyną miał zadeklarować, że jego miasto jest skłonne wykonać jakiś „symboliczny gest”.
Zapytaliśmy rzecznika PO posła Jana Grabca o to, kiedy jego partia pokaże zapowiadaną listę samorządów chętnych do przyjęcia uchodźców. Stwierdził, że listy nie będzie. – Bardziej chodzi o kilkanaście miejscowości, a więc o pewien znak dobrej woli. Chcemy, by Europejczycy wiedzieli, że Polacy nie są rasistami, którzy boją się uchodźców – dodaje.
Według PiS lider PO przeliczył się z deklaracjami. – Wszelkie badania wskazują, że większość Polaków nie chce przyjmować uchodźców z Bliskiego Wschodu. Prezydenci miast to widzą – twierdzi Marcin Horała, poseł partii rządzącej.
Zamiast wchodzić w jawny konflikt z rządem, miasta zdecydowały się obrać bezpieczniejszy kurs. W piątek, 30 czerwca, samorządowcy zrzeszeni w Unii Metropolii Polskich (12 największych miast) podpisali deklarację dotyczącą wspólnych działań i wymiany doświadczeń w dziedzinie migracji. W dokumencie nigdzie wprost nie pada zapowiedź przyjęcia grupy uchodźców. Mowa jest jedynie o powołaniu zespołu roboczego ds. migracji i integracji i konieczności wspólnego działania instytucji samorządowych, rządowych, kościelnych czy edukacyjnych w celu „bezpiecznego zarządzania migracjami”. Z tych zawoalowanych deklaracji wyłania się jasny przekaz: bez zielonego światła od rządu samorządy nie podejmą żadnych kluczowych decyzji.
Postawa lokalnych władz może zaskakiwać. Jeszcze do niedawna stać je było na dużo bardziej konfrontacyjne gesty. Chodzi np. o przyjmowanie lokalnych programów in vitro przez niektóre miasta (po tym, jak rząd wygasił swój program), uchwały radnych dotyczące respektowania wyroków Trybunału Konstytucyjnego (gdy gabinet Beaty Szydło nie chciał publikować orzeczeń TK) czy przyjęte już przez 1,7 tys. samorządów karty samorządności, w których sprzeciwiają się centralizacyjnej polityce PiS.
Zdaniem politologa z UJ dr. Jarosława Flisa jednym z powodów zmiany nastawienia są zbliżające się wybory samorządowe. – PiS odrobił w sondażach wiosenny spadek notowań. Dla wielu samorządowców staje się znów mocnym przeciwnikiem i nikt nie chce mu dostarczać amunicji – wyjaśnia.
Sprawa uchodźców może się okazać jednym z głównych tematów przyszłorocznych elekcji, a ton dyskusji narzucać będzie PiS, który mówi to, co większość Polaków myśli. Działanie inne niż promowane przez rząd naraziłoby wielu prezydentów miast na wyborcze przegrane.