Taki pomysł przedstawił wczoraj w radiowej Trójce Mariusz Błaszczak, szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Minister przyznał, że w prezydium klubu PiS była już rozmowa na temat zmian w ustawie – Prawo o zgromadzeniach.

Reklama

Chcieliśmy przygotować takie przepisy, żeby oni za to zapłacili. To przecież z ich powodu tak się dzieje. Dlatego, że zapowiadają, że będą łamać prawo, że będą blokować... Oni generują w ten sposób koszty – mówił minister o organizatorach kontrmanifestacji ze stowarzyszenia Obywatele RP. Według jego słów alternatywą dla obciążania ich kosztami jest manifestowanie np. w Lesie Kabackim.

Doskonały pomysł. Rozszerzmy go na gazety, radiostacje, telewizje czy portale. Wszelkie publikacje oraz wypowiedzi nieprawomyślne powinny wiązać się z nakładaniem kosztów utrzymania policji, prokuratury, a w skrajnych wypadkach może też obrony terytorialnej. Jest, oczywiście, wolność słowa i krytyki, wolność demonstrowania, tylko trzeba ponieść koszty. Że też w Hamburgu na to nie wpadli. Powinni się u nas uczyć – ironizuje prof. Ewa Łętowska. Jej zdaniem takie rozwiązanie byłoby niezgodne z art. 57 konstytucji, który zapewnia każdemu wolność organizowania pokojowych zgromadzeń i uczestniczenia w nich.

Deklaracja Błaszczaka rodzi wiele znaków zapytania. Nie wiadomo np., czy płacić mieliby organizatorzy, czy solidarnie uczestnicy. W jakim trybie mają być ściągane od nich pieniądze: odszkodowania, grzywien czy może administracyjnych kar pieniężnych? Eksperci pytają też, czy i w jakim stopniu kosztami byliby obciążeni organizatorzy blokowanej manifestacji. Bo gdyby jedna grupa nie zwoływała zgromadzenia, to inna nie miałaby przecież czego blokować.

Pomimo tych niewiadomych, zdaniem dr Barbary Grabowskiej-Moroz z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, zapowiedzi są niepokojące w uwagi na realną groźbę wywołania tzw. efektu mrożącego. – Byłaby to kara nie za czyn, będący faktycznym zagrożeniem bezpieczeństwa publicznego, lecz sankcjonowana miałaby być sama zapowiedź zachowania, które moim zdaniem mieści się w definicji kontrmanifestacji. Tak długo jak kontrmanifestacja ma charakter pokojowy, jest ona chroniona przez konstytucję i prawo międzynarodowe – tłumaczy dr Grabowska-Moroz. Przy okazji przypomina, że w 2012 r. posłowie PiS skarżyli do TK nowelizację prawa o zgromadzeniach autorstwa PO, argumentując, że prawo do manifestacji jest tak samo ważne jak prawo do kontrmanifestacji. – Co zresztą wynika z orzecznictwa strasburskiego – dodaje prawniczka.

Reklama

Z kolei duże wątpliwości dr. hab. Ryszarda Piotrowskiego, konstytucjonalisty z Uniwersytetu Warszawskiego, budzi chęć obciążania obywateli kosztami zapewnienia bezpieczeństwa i porządku publicznego. O tym, że jest to rola państwa, przekonywał we wspomnianym wniosku do TK... sam Andrzej Duda. – Skoro do obowiązków organów administracji publicznej należy zapewnienie bezpieczeństwa osobom uczestniczącym w zgromadzeniu, to nie jest istotne, jak kontrowersyjne w odbiorze społecznym są poglądy manifestowane przez uczestników zgromadzenia, pod warunkiem że nie są one sprzeczne z obowiązującym prawem – przekonywał Andrzej Duda.

Jak podkreśla dr Piotrowski, oprócz wątpliwości konstytucyjnych pomysł stwarza zagrożenie dla pluralizmu politycznego. – Gdyby takie rozwiązanie zostało wdrożone, okazałoby się, że wolność zgromadzeń jest tylko dla bogatych. Dla tych, którzy mają potężnych sponsorów mogących ponieść koszty zabezpieczenia tej kontrdemonstracji – komentuje.