"Sugestie, że ujawnienie własnoręcznie sporządzonego zobowiązania do współpracy z organami bezpieczeństwa państwa przesądza o zaistnieniu tajnej i świadomej współpracy i tym samym tzw. >>kłamstwie lustracyjnym

Instytut w ten sposób komentuje słowa historyka prof. Andrzeja Friszke, który na łamach "Rzeczpospolitej" 11 września br. ocenił, że decyzja Biura Lustracyjnego IPN o nie skierowaniu do sądu sprawy oświadczenia lustracyjnego ambasadora Polski w Berlinie Andrzeja Przyłębskiego jest "kompromitacją IPN".

Reklama

Biuro Lustracyjne IPN podało pod koniec sierpnia, że bezspornie doszło do podpisania przez Przyłębskiego zobowiązania do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa, jednak nie występują przesłanki przesądzające o tej współpracy, m.in. przesłanki "materializacji i tajności".

- Pan Przyłębski sam odręcznie napisał zobowiązanie do współpracy, a tego typu sprawy były kierowane do sądu jako kłamstwo lustracyjne. Ustawa o lustracji nie ma odpowiedzieć na pytanie, jak bardzo szkodliwym agentem był dany człowiek. Jeśli jest rozbieżność między oświadczeniem lustracyjnym przyjmowanym w tym przypadku przez MSZ, a zachowaną dokumentacją, to sprawa zawsze była kierowana do sądu. Kłamstwo lustracyjne w przypadku pana Przyłębskiego zostało dokonane, a sprawa powinna znaleźć się w sądzie - powiedział w wywiadzie dla "Rzeczypospolitej" prof. Friszke.

- Sprawa Przyłębskiego jest kompromitacją i radykalnym podważeniem wiarygodności IPN. Nagięto prawo i procedury, żeby chronić swojego towarzysza. Co teraz mają zrobić ludzie, których sprawy przy analogicznym stanie dokumentacji zostały skierowane do sądów lustracyjnych? - dodał historyk.

W komunikacie IPN podał też, że nie jest prawdą, by w podobnej sprawie Biuro Lustracyjne IPN skierowało do sądu "wniosek o wszczęcie postępowania lustracyjnego wobec Andrzeja Krawczyka, wówczas ambasadora RP w Bratysławie". Instytut przypomniał, że zarządzeniem z 11 stycznia 2012 r. prokurator pozostawił sprawę Krawczyka bez dalszego biegu uznając, że nie zachodzi wątpliwość co do zgodności z prawdą jego oświadczenia lustracyjnego.

Reklama

Instytut odniósł się również do sprawy zatrudnienia w wydawnictwie IPN Arkadiusza Wingerta, który był wydawcą książek Davida Irvinga - brytyjskiego historyka, negującego Holokaust. W swoich publikacjach - m.in. w "Wojnie Hitlera" - Irving wykazywał tendencję do wyolbrzymiania szkód poniesionych w czasie II wojny światowej przez III Rzeszę Niemiecką i jednocześnie pomniejszania zbrodni popełnionych przez niemieckich nazistów. Irving był też oskarżany o antysemityzm oraz antypolonizm (m.in. zarzucał Karolowi Wojtyle udział w tzw. prowokacji bydgoskiej z marca 1981 r.).

"Prowadzona przez niego (Wingerta - PAP) oficyna nigdy nie wprowadziła na polski rynek książki żadnej premiery Davida Irvinga" - podał IPN, zaznaczając, że wydane przez Oficynę Wingert cztery książki Irvinga były jedynie drugimi i trzecimi wznowieniami książek, które wcześniej publikowały także inne wydawnictwa.

"Nie zawierają one treści zabronionych prawem RP, za to w edycji Oficyny Wingert zadbano o dodanie krytycznych komentarzy naukowych prof. dr hab. Czesława Madajczyka" - dodał Instytut.

Prezes IPN Jarosław Szarek zatrudniając Wingerta - jak czytamy w komunikacie Instytutu - "brał pod uwagę jego dotychczasowe doświadczenie w branży wydawniczej i znajomość specyfiki rynku księgarskiego, kierując się jednocześnie zasadą, że dobór doradców i kształtowanie składu kadry kierowniczej IPN jest wyłączną kompetencją Prezesa Instytutu".

IPN zaznacza też, że wydawnictwo IPN nie odpowiada za merytoryczną zawartość publikacji, a jedynie za sprawne przeprowadzenie procesu wydawniczego. Dodaje, że Wingert jako niezależny wydawca doprowadził do wydania książek m.in. Józefa Becka, Borysa Sokołowa czy Marka Jana Chodakiewicza.