W Krajowym Biurze Wyborczym (KBW) w związku z nowym kodeksem wyborczym na nowo szacowane są koszty tegorocznych wyborów samorządowych.
Już wiadomo, że będą niższe, niż pierwotnie liczono. W lutym KBW informowało o kwocie 792,5 mln zł. Na nią złożyła się m.in. cena kamer w lokalach wyborczych, dodatkowe komisje do zliczania głosów, zwiększenie liczby komisarzy wyborczych i powstanie korpusu urzędników wyborczych.
W nowych szacunkach KBW nie uwzględnia już np. konieczności instalowania kamer w lokalach wyborczych i zapewnienia transmisji internetowej (co miało kosztować ok. 134 mln zł). A to dlatego, że trzeba zrezygnować z tego pomysłu, gdyż jest on niezgodny z RODO i ochroną danych osobowych. Prócz tego podejmowane są działania optymalizujące – być może nie będzie potrzeby zatrudniania aż 4,6 tys. urzędników wyborczych (do wczoraj było 3234 chętnych) czy kupowania pierwotnie szacowanej ilości sprzętu komputerowego.
Reklama
Z nowych obliczeń KBW wynika , że wybory mogą się okazać dużo tańsze. – Chyba zmieścimy się w kwocie, która jest zapisana w rezerwie celowej budżetu państwa – zdradza osoba z KBW.
Mowa o rezerwie "Środki na finansowanie przez Krajowe Biuro Wyborcze ustawowo określonych zadań dotyczących wyborów i referendów". To z niej finansowane są wszelkie elekcje czy plebiscyty w danym roku – nie tylko te planowane, ale i wybory uzupełniające w trakcie kadencji czy referenda. Zapisanych jest tam 457,7 mln zł, choć w praktyce jest już nieco mniej (ok. 454 mln zł), bo część kwoty spożytkowano.
Jeśli więc przedstawiciele KBW wskazują, że jest szansa zmieścić się w tym limicie, to znaczy, że koszty wyborów – wskutek rezygnacji rządu z części pomysłów oraz oszczędności czynionych przez KBW – spadną o co najmniej 338 mln zł. To przy założeniu, że rezerwa budżetowa zostanie wykorzystana w całości. Niektórzy nasi rozmówcy twierdzą, że może uda się zejść do poziomu wyraźnie poniżej 400 mln zł. Ostateczne kwoty zależą od tego, jak głęboką nowelizację kodeksu wyborczego zamierza zgłosić PiS.
Jest jednak jedno "ale". – Zakładając, że tylko wybory samorządowe pochłoną pieniądze z rezerwy, będzie to równoznaczne z tym, że zabraknie środków na ewentualne wybory uzupełniające, które mogą się pojawić w trakcie roku, a także na referendum konsultacyjne prezydenta – mówi nasze źródło w KBW.
Oczywiście środki można dosypać. Zwłaszcza że jest skąd je wziąć. W związku ze zwiększonymi wpływami do FUS z tytułu składek i korektą przyjętej prognozy wpływów do FUS w 2018 r. ZUS w marcu zdecydował o zablokowaniu 2,2 mld zł dotacji z budżetu państwa. W tym samym czasie pojawiły się informacje, że pieniądze te mogą w części zostać wykorzystane na sfinansowanie jesiennych wyborów samorządowych. – Dokonana blokada czy ewentualne wykorzystanie tej kwoty na inny cel nie mają żadnego wpływu na sytuację osób pobierających emerytury i renty – twierdzi Ministerstwo Finansów.
Mimo to sytuacja może się okazać niezbyt komfortowa dla prezydenta. Czołowi politycy PiS nawet nie kryją swojej niechęci do jego inicjatywy referendalnej. Konieczność dosypania pieniędzy na ryzykowny politycznie projekt może być dla nich kolejnym argumentem w dyskusjach z Pałacem Prezydenckim. A w grę wchodzi niemała kwota. W lutym KBW szacowało koszty "dwudniowego referendum ogólnokrajowego" na 138,9 mln zł (według starych zasad) lub 250,5 mln zł (według nowego kodeksu wyborczego). PiS może albo namawiać pałac do rezygnacji, albo forsować własne pytania referendalne.
Jak mówi nam Paweł Mucha, wiceszef Kancelarii Prezydenta, kwestia finansowania pojawi się dopiero wtedy, gdy będzie wniosek referendalny. Zapewnia też, że pałac jest w stałym kontakcie z rządem i KBW.