Można się dziwić, jak to możliwe, że zdarzają się kilku, kilkunastoprocentowe różnice notowań w odstępie zaledwie paru dni. Ale czytając sondaże, należy zdawać sobie sprawę z czynników, jakie wpływają na ich wyniki. Po pierwsze, każda z pracowni nieco inaczej dobiera próbę badawczą. Inne będą wyniki badania przeprowadzonego telefonicznie (w końcu nie w każdym jeszcze domu jest telefon, a nawet jeśli jest, to nie o każdej porze jest ktoś, kto może go odebrać), a inne, kiedy ankieter chodzi od drzwi do drzwi i przepytuje respondentów osobiście.

Reklama

Po drugie, istotną rolę gra teren, skąd rekrutuje się osoby przepytywane. Po trzecie wreszcie, ważne jest brzmienie pytania. Czasem nie wystarczy zapytać: na kogo zamierza pan głosować? Należy sprawdzić wartość takiej deklaracji, np. dopytując jeszcze o ocenę rządu czy politycznych przywódców.

Jednak różnice między metodami i wynikami sondaży sprzyjają zaobserwowaniu ogólniejszych tendencji, a te są najważniejszymi owocami badań. Pojedyncze sondaże mogą się między sobą różnić, a mimo to wciąż wskazują na jeden ważny trend: na polskiej scenie politycznej liczą się dziś w zasadzie dwa ugrupowania i idą one w notowaniach łeb w łeb. Tak samo było dwa lata temu, a to oznacza, że od 2005 roku nie zdarzyło się w Polsce nic, co by w zasadniczy sposób zniechęciło elektorat PiS i PO do tych partii. Ponieważ poparcie dla nich jest od dłuższego czasu porównywalne, nie ma dziś głębszego sensu wróżenie, która wygra.

Tradycyjnie już zadecyduje impuls chwili, wielu bowiem wyborców dopiero nad urną ostatecznie przesądza o swoim poparciu. Wyborcy nie są w swoich decyzjach racjonalni, choćby dlatego, że nie mają dostatecznych racjonalnych podstaw dla swoich sympatii politycznych. Bardzo dużo zależy też od grupy niezdecydowanych, a takich jest wciąż wielu - ok. 20 procent tych, którzy deklarują udział w wyborach. To oni zdecydują, czy poprzeć jedną z dwóch - trzech najważniejszych partii, czy może ryzykować "zmarnowanie głosu" i zagłosować na partię o mniejszym poparciu, za to dającą nadzieję na większy pluralizm parlamentu.

Na rozdźwięk między sondażami a ostatecznymi wynikami wyborów ma też przemożny wpływ to, że w Polsce mniej niż co drugi uprawniony do głosowania z tego prawa korzysta. W 2005 roku zagłosowało ok. 40 proc., ale teraz, w wyborach przedterminowych, ten odsetek może być nawet jeszcze mniejszy. Oznacza to, że do urn może nie dotrzeć część tych obywateli, którzy wzięli udział w sondażu i "podpompowali" poparcie dla którejś partii. Na ogół jest bowiem tak, że więcej osób deklaruje udział w wyborach, niż rzeczywiście do wyborów idzie.

Wybory odbywają się więc na granicy uprawomocnienia systemu demokratycznego - weźmy pod uwagę, że w dojrzałych demokracjach Francji czy Włoch frekwencja sięga 80 procent. W Polsce partia zwycięska mieni się reprezentacją większości narodu, ale jest de facto jedynie reprezentacją większości spośród mniejszości, która zechciała zagłosować.

Nie namawiałbym jednak nikogo do lekceważenia sondaży. Nie ma powodu, by politycy nadmiernie się nimi radowali czy niepokoili, natomiast z pewnością powinni umieć je czytać. Znajdują się w nich istotne wskazówki do prowadzenia kampanii wyborczej: wiadomo np., że istnieją tradycyjnie prawicowe i tradycyjnie lewicowe regiony. Wiadomo na przykład, że okolice Zambrowa, Łomży, Jedwabnego czy postszlacheckie Kaszuby mają poglądy prawicowe. Wiadomo też, że tereny popegeerowskie nie zagłosują na liberałów. To wszystko są dane istotne w prowadzeniu kampanii. Sondaże pokazują też, jaki efekt odnoszą poszczególne wydarzenia polityczne.

Przypomnijmy sobie chociażby porażkę postkomunistów w 1997 roku po wielkiej powodzi i słowach Włodzimierza Cimoszewicza, że "trzeba się było ubezpieczać", czy zwycięstwo hiszpańskiej lewicy i natychmiastowe wycofanie wojsk z Iraku po zamachu w Madrycie. Sondaże pokazują pewien efekt chwili, stan emocji wyborców. Warto więc zwracać na nie uwagę, zwłaszcza po znaczących politycznych przesileniach. Żeby wygrać, trzeba wiedzieć, jakie są tendencje. Żaden polityk nie może sobie pozwolić na ich lekceważenie.



Reklama